Po śniadaniu przebrała się dwa
razy, zanim uznała, że wygląda na tyle dobrze, iż może jechać do szpitala.
Zachowuję się jak nastolatka, pomyślała o sobie z politowaniem.
- W tym chcesz jechać do
szpitala? – mina Karoliny nie pozostawiła jej złudzeń. Poczuła się dotknięta.
Może nie wyglądała na poważnego lekarza, ale w końcu była na wakacjach.
- Facet z takim jachtem jest wart
odrobinę lepszego stroju – poparła ją bezlitośnie Baśka
Nie
było sensu zaprzeczać, dziewczyny już podjęły decyzję. Biała koszulowa bluzka
bez rękawów i spódnica koloru khaki w stylu safari leżały jak ulał. Katarzyna
zawsze myślała, że Karolina jest od niej szczuplejsza. Zawiązała rzemyki
sandałów i poprawiła włosy. Były jeszcze wilgotne, więc zostawiła je
rozpuszczone. Tusz do rzęs i odrobina błyszczyku na usta sprawiły, że na
twarzach przyjaciółek zobaczyła uśmiechy zadowolenia.
- To tylko wizyta u chorego
dziecka – zaznaczyła wchodząc na trap, ale wiedziała, że jej nie uwierzyły. I
słusznie.
Stefano
był punktualnie o dziewiątej. Kiedy podeszła do taksówki otworzył jej drzwi i
lekko się ukłonił. - Dottoressa, mam
nadzieję, że dobrze pani spała – powiedział z uprzejmym uśmiechem – Pan De Luca
i Vanessa już pani oczekują.
- Jak ona się czuje? – zapytała,
starając się ukryć zażenowanie. Nie przywykła do takiego traktowania.
- Znacznie lepiej. I wygląda
lepiej – dodał po namyśle – Pytała o panią.
- Och, naprawdę? – zdziwiła się,
że Mała ją zapamiętała. Przecież rozmawiały tylko chwilę, a Vanessa była na
wpół przytomna.
Przechodząc
przez korytarz szpitala odczuwała coś w rodzaju tremy. To tylko wizyta,
przekonywała się w myślach. Kogo chciała oszukać? Facet jej się podobał i tyle.
Stefano zapukał i otworzył jej drzwi. Weszła do pokoju i otworzyła szeroko
oczy. Na środku stał stolik z jedzeniem pod srebrnymi kloszami, jakie w
hotelach zamawia się do pokoju. Obok łóżka Vanessy stało drugie łóżko, teraz
przykryte kocem. Venessa siedziała i rysowała coś zamaszyście. Na widok
Katarzyny, odłożyła kredkę i wyciągnęła do niej ręce. Była jeszcze obrzęknięta,
ale wyglądała zdecydowanie lepiej.
- Mia fata (moja wróżka) – jej usta bezgłośnie wypowiedziały
powitanie
- Witaj, morska księżniczko –
odpowiedziała po włosku – widzę, że czujesz się dobrze.
- Morska księżniczka? – ciepły,
niski głos za plecami Katarzyny sprawił, że serce zabiło jej szybciej.
- Dzień dobry – powiedziała,
siląc się na spokój. De Luca wyglądał zabójczo. Nie ogolił się, ale jego biała
koszula z podwiniętymi rękawami i granatowe lniane spodnie były jak prosto z
pralni i… pachniał cudownie. Kiedy podszedł, by się przywitać poczuła lekko
gorzkawy korzenny zapach wody kolońskiej. Zarumieniła się lekko, kiedy ich
dłonie się zetknęły. Miała wrażenie, że on też zareagował podobnie, ale
natychmiast odrzuciła tę myśl, jako niedorzeczną.
- Dzień dobry. Widzę, że pani
wypoczęła, dottoressa – spojrzał na nią, a zaraz potem odwrócił się do córki – Vanessa
chyba już czuje się lepiej, bo zaczyna się ze mną kłócić – rzucił do niej
pogodnie – Rano oglądał ją ordynator i zaproponował zatkanie rurki, aby mogła
normalnie oddychać. Postanowiłem zaczekać na pani opinię.
Katarzyna
spojrzała na niego zaskoczona. Czekał na jej opinię? Myślała, że zasięgnął już
opinii u połowy włoskich sław laryngologicznych. Za ich plecami rozległo się
ciche piknięcie. Odwróciła się i zobaczyła stolik i składane krzesło. Laptop na
stoliku piknął po raz kolejny i De Luca, przeprosiwszy ją na chwilę, podszedł
do komputera.
Katarzyna
umyła ręce w umywalce, na której postawiono butelkę z pachnącym mydłem i
ułożono małe frotowe ręczniczki, zapewne wyposażenie luksusowego jachtu.
Podeszła do Vanessy, aby ją zbadać. Wyglądało na to, że wracała do zdrowia
szybciej niż się spodziewali. Kiedy skończyła, Vanessa podała jej kartkę, na
której napisała kilka zdań po włosku. O ile dobrze ją zrozumiała, chodziło o
wizytę w paryskim Disneylandzie. Spojrzała na Małą, która wpatrywała się w nią
z nadzieją.
- Kiedy? – spytała
„Domenica” napisała na kartce Vanessa. Katarzyna
zastanowiła się chwilę.
- Muszę porozmawiać z twoim tatą po
angielsku, bo mój włoski nie jest dość dobry, OK.? – powiedziała i zobaczywszy
kiwnięcie głową, podeszła do De Luca.
- Widzę, że Vanessa już
przedstawiła swoje żądania – potarł dłonią szorstki policzek
- Jeśli panu na tym zależy, to
jest taka możliwość. Zatkałam rurkę i jestem pewna, że możemy ją wyjąć. Potrzebny
jest dobry anestezjolog i przydałby się klej tkankowy. Nie chcemy brzydkiej
blizny, prawda? – upewniła się, że rozumie, o czym mówi - Jeśli może pan
zorganizować szybki transport do Włoch, to… co dziś mamy? Środę? – zamyśliła
się – jutro to zrobią. W niedzielę, najdalej w poniedziałek może lecieć. Paryż
to nie Hvar. Można ją tam skonsultować, w razie czego. Mówię po angielsku, żeby
nie robić jej nadziei, bo pan tu decyduje…
Umilkła,
widząc, że De Luca wpatruje się w nią z dziwnym wyrazem twarzy. Poczuła, że
zaraz się zaczerwieni, ale rozległo się pukanie i do pokoju wszedł Stefano.
Postawił na stoliku niebiesko-zieloną reklamówkę z logo jakiegoś sklepu z
elektroniką i wyszedł bez słowa.
- Pomyślę o tym – De Luca
podszedł do stolika i wyjął z reklamówki czarne pudełko z białym jabłuszkiem. –
To dla pani. Oczywiście szukamy tamtej komórki, ale tymczasem nie może pani
podróżować bez telefonu.
- Nie mogę tego przyjąć – i Phone
piątka był zdecydowanie zbyt drogim, zbyt eleganckim, po prostu niesamowitym, cudownym…
prezentem – myślałam o kupieniu czegoś tymczasowego – kłamała nieudolnie. W
ogóle nie myślała o telefonie.
- Nie ma o czym mówić – otworzył
pudełko i uruchomił telefon – Nawet jeśli odzyskamy telefon, nie wiadomo, w
jakim będzie stanie. Ten jest gotowy do użycia. Karta SIM jest zarejestrowana
na moją firmę. Może jej pani używać dopóki nie wznowi pani swojej. Potem proszę
ją po prostu zniszczyć.
- Ale ja naprawdę…
Przerwał
jej, gestem wskazując Vanessę.
- Załóżmy, że to ułamek tego, co
jestem pani winien za uratowanie mojej księżniczki – uśmiechnął się szczerze i
podał jej telefon. Ich dłonie znów się spotkały i nie była już w stanie dłużej
się opierać. Ten facet po prostu potrafił być przekonujący.
Wracając
do portu, Katarzyna miała wrażenie, że właśnie przeżyła najbardziej niesamowitą
przygodę swojego życia. To było jak bajka, był książę i księżniczka, którą
trzeba było uratować i było szczęśliwe zakończenie… Czyżby? A kim ona była w
tej bajce? Rozłożyła rysunek, który dała jej Vanessa. Na tym rysunku była dobrą
wróżką, osłaniającą małą księżniczkę przed ogromną osą. Uśmiechnęła się przez
łzy. Pożegnali się, jakby nie mieli się więcej zobaczyć. A czego oczekiwała?
Przecież sama mu podpowiedziała, jak najszybciej wrócić z córką do Włoch. Gdyby
tu jeszcze zostali, byłaby jakaś szansa. Szansa? Nie było żadnej szansy! Wbij
to sobie do tej pustej głowy, kobieto, łajała się w duchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz