Katarzyna wchodziła do swojego
mieszkania prawie ze strachem. Jednak po chwili przekonała się, że wszystko
wygląda tak, jak powinno. Zostawiła walizki w korytarzu i zamknęła starannie
drzwi. Na stole w kuchni znalazła stertę rachunków i ulotek. No tak, nie było mnie
dwa tygodnie, pomyślała. Wyjęła komórkę i potwierdziła obiad u Karoliny.
Poprzedniego wieczoru wszystko jej opowiedziała i na koniec obie szlochały,
pocieszane, jedna przez męża, a druga przez mamę. Od Fabia ani słowa. Była tym
trochę zawiedziona, choć z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że tak jest
lepiej. Do świeżych ran nie ma co zaglądać, przypomniała sobie słowa ojca. Otworzyła
okno w sypialni i wzięła głęboki wdech. Weź się w garść, dziewczyno! Zarzuciła
walizkę na łóżko i otworzyła ją pewnym ruchem. Na samym wierzchu leżała
czerwona cieniowana suknia. Przypomniał jej się dotyk Fabia i jak zacisnął jej
rękę na biodrze. Nie zorientował się, że zdjęła majtki dopiero w toalecie i
schowała je do torebki… Czym prędzej zatrzasnęła walizkę, z uczuciem jakby
zobaczyła ducha. Musiała wyjść z mieszkania. Sięgnęła po telefon.
- Katarzyna Pars z tej strony.
Nie przeszkadzam?
- Nie, skądże – głos Łucji
brzmiał niepewnie – coś się stało?
- Nie, po prostu wróciłam
wcześniej i chciałam spytać, czy możemy się spotkać dziś? – zaczęła - Oczywiście, jeśli nie ma pani innych planów –
dodała, przypominając sobie, że jest sobota i ludzie robią zakupy albo
spotykają się ze znajomymi.
- Właściwie nie – odparła tamta,
jakby z ulgą – kiedy możemy się spotkać?
- Właśnie wychodzę i za jakąś
godzinę będę w centrum… - najpierw karta do telefonu, postanowiła.
- No to spotkajmy się w tej
francuskiej kafejce, wie pani, gdzie?
- W „Oh, la la”? Wiem. Będę tam za
godzinę.
Katarzyna
wyszła pospiesznie, jakby oddalenie się od czerwonej sukni miało jej pomóc w
odzyskaniu kontroli nad własnym życiem. Postanowiła, że pójdzie pieszo i nie
zastanawiając się dłużej, ruszyła przed siebie. Zawsze była dobrym piechurem i
wkrótce dotarła do salonu T-mobile, gdzie miała nadzieję uzyskać nową kartę.
- O rany, co pani zrobiła z tym
iPhonem? – sympatyczny młody człowiek, któremu podała swój telefon, oglądał go
ze wszystkich stron – obawiam się, że nie da się go używać. Nową kartę też
uszkodzimy, jeśli zechcemy ją wsunąć. Widzi pani to? – wskazał tkwiący wewnątrz
kawałek drucika.
- Nic nie szkodzi. Mam nowy –
wyjęła telefon, który dostała od Fabia -
potrzebuję tylko karty.
Chłopak
wziął od niej iPhona i obejrzał go dokładnie. – Ładna rzecz – cmoknął z
zachwytem – nowiutki! – Oddał Katarzynie telefon i zajął się jej starym
aparatem. – Zobaczmy, co się da zrobić? – pracował chwilę zawzięcie przy komputerze,
a po chwili wyszedł, prosząc Katarzynę o cierpliwość. Pozostawiona sama sobie,
odwróciła się do okna i obserwowała przechodniów, którzy coraz liczniej
spacerowali szerokim deptakiem wyłożonym granitem. Jedni spieszyli się i
maszerowali dziarsko przed siebie inni rozglądali się po wystawach, niektórzy
rozmawiali przez komórki… Jej uwagę przykuł szczupły mężczyzna w dżinsach i
ciemnym T-shircie, który zawzięcie oglądał wystawę sklepu jubilerskiego, od
czasu do czasu oglądając się za siebie, jakby na kogoś czekał. Narzeczona się
spóźnia! Biegnij mała, biegnij, póki on chce ci dać pierścionek, pomyślała
Katarzyna z goryczą.
- Mamy kartę – chłopak wrócił
niepostrzeżenie – jeśli poda mi pani nowy telefon, to od razu ją włożę.
Po
chwili dostała z powrotem telefon i włoską kartę w małej foliowej torebeczce.
Drżącymi rękami wpisała kod Pin i czekała. Jej iPhon ożył prawie natychmiast i
zaczął pobierać dane, jak to określił chłopak. – Jeszcze nie wszystko jest, ale
za dwie godziny powinno działać bez zarzutu – dodał – tyle mniej więcej
potrzebuje system. Opłatę doliczymy do rachunku.
Wyszła
bez pośpiechu. Do spotkania z Łucją miała jeszcze dwadzieścia minut, a kafejka,
choć położona nieco na uboczu, nie była oddalona o więcej niż kilometr. Ruszyła
powoli przed siebie, spoglądając od czasu do czasu na wystawy. Starannie
omijała sklepy jubilerskie, bo łapała się na tym, że zerkała na męskie bransoletki
i porównywała je z tą, którą kupiła dla Fabia. Ciekawe, czy nadal ją ma,
zastanowiła się. Ulica przed nią jakby się rozmazała i Katarzyna musiała
zamrugać, żeby kontury znów stały się wyraźne. Przyspieszyła kroku. Z daleka
już zauważyła szyld z nazwą i wieżą Eiffla. Weszła do słabo oświetlonego
wnętrza i musiała poczekać, zanim jej oczy przywykły do nowych warunków.
Usiadła w rogu i rozejrzała się po niewielkiej salce. Pod przeciwległą ścianą
siedział chłopak w ciemnej koszulce i Katarzynie wydało się, że jest podobny do
tego sprzed wystawy jubilera. Miał dość ponurą minę. Już miała wstać i poprosić
o kawę, gdy w drzwiach pojawiła się drobna postać.
- Przepraszam za spóźnienie –
usłyszała zdyszany głos – Jestem Łucja Żurowska.
- Katarzyna Pars – przedstawiła
się – wiem, kim pani jest i jak pani wygląda.
- Och – Łucja wyglądała na
zdziwioną – No tak, przy moim zawodzie nie ma mowy o tajemnicach – zaśmiała się
nerwowo. – Jak pani mówiłam, czekałam na ten telefon – odzyskała rezon – nie
będę ukrywać, że zależy mi na pewnych informacjach… - spojrzała na Katarzynę
znacząco.
- Wydaje mi się, że wiem, o jakie
informacje pani chodzi – zaczęła Katarzyna, ale zaraz umilkła na widok
zbliżającej się dziewczyny w fartuszku.
Zamówiły
dwie kawy z mlekiem i drobne ciasteczka.
- Czy mogę liczyć na te
informacje? – Łucja wydawała się podniecona – Chciałabym wiedzieć coś więcej…
- Powoli – Katarzyna uśmiechnęła
się blado – czy mój mąż… mój zmarły mąż – poprawiła się – coś pani przekazał?
- Nie rozumiem – Łucja wydawała
się szczerze zaskoczona.
- Czy był pani informatorem?
Proszę nie udawać, że go pani nie znała. Mam pani zdjęcia, które zrobił w barze
naprzeciw siłowni. Wiem też, że do pani dzwonił – umilkła i czekała na reakcję
dziennikarki. Natychmiast zauważyła na jej palcu obrączkę identyczna, jak ta na
zdjęciach. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości.
- No cóż – westchnęła – Skoro
tak, to owszem, był moim informatorem, ale nie zdążył mi przekazać tego, co dla
mnie miał. Czy pani nadal to ma? – napięcie odmalowało się na jej twarzy.
- A jeśli tak, to czy
zagwarantuje mi pani, że zostanie to ujawnione, bez podawania źródła
informacji? – nie miało sensu udawać. Obie wiedziały, po co tu przyszły.
- Ma pani moje słowo – zapewniła
gorąco.
- Więc dobrze. Otrzyma pani
przesyłkę na maila…
- A jaką mam gwarancję, że nie
przekaże pani tego komuś jeszcze? – Łucja przypatrywała jej się uważnie - Na
przykład konkurencyjnej gazecie, albo policji? – zawiesiła głos.
- Ma pani coś przeciwko policji? –
spytała Katarzyna, starając się ukryć niepokój.
- Nie – roześmiała się nerwowo
Łucja – ale wie pani, jak to z nimi jest. Zasłonią się dobrem śledztwa i będą
blokować wszystko przez najbliższe pół roku. Wolałabym tego uniknąć. A poza
tym… - zawiesiła głos i pochyliła się do Katarzyny, jakby obawiając się, że
ktoś mógłby ją usłyszeć – nie ufałabym im zbytnio – dodała prawie szeptem.
Katarzyna
musiała przyznać, że to, co powiedziała miało sens. „Dobro śledztwa”. Na dźwięk
tego określenia, robiło jej się niedobrze, a co dopiero dziennikarce, której
wstrzymano druk artykułu. A zaufanie? Teraz zaczynała żałować, że powiedziała
gliniarzowi o groźbie w telefonie. Ależ była naiwna. Nagle poczuła się
strasznie samotna i bezbronna.
- Przepraszam – dziewczyna w
fartuszku postawiła przed nimi dwie kawy i miseczki z czekoladowym musem – Nie
mamy już tych ciasteczek, które panie zamówiły, ale proszę spróbować naszej
nowości – zaproponowała nieśmiało – to czekolada z chili…
Katarzyna
kiwnęła głową bez słowa i zamrugała gwałtownie. Ściśnięte gardło nie pozwalało
jej odpowiedzieć. Tylko nie czekolada z chili, myślała gorączkowo, walcząc ze
łzami.
- Rozumiem panią – Łucja patrzyła
na nią ze współczuciem – to musi być straszne, stracić kochaną osobę…
- Nawet sobie pani nie wyobraża –
wyszeptała. Co ona wiedziała o stracie? Odetchnęła głęboko i spojrzała na Łucję
– Jakich gwarancji pani oczekuje? – spytała już spokojniej.
- Chciałabym zobaczyć oryginał
tego, co pani ma – stwierdziła po namyśle – Chciałabym też, żeby pani mi to
oddała, a ewentualne kopie zniszczyła – dodała po chwili.
- A jaką ja będę miała gwarancję,
że pani to opublikuje? – mam zniszczyć wszystko, zastanowiła się, dlaczego? Nie
wystarczy, że przekażę jej skany?
- Pani doktor – Łucja ujęła dłoń
Katarzyny i ścisnęła ją lekko – boleję nad tym, że pani mąż zginął. Jestem
pewna, że to nie miało związku z naszym układem, ale i tak zrobię wszystko,
żeby ten artykuł się ukazał. To był bardzo porządny człowiek i wierzył, że tak
trzeba – otarła kącik oka.
Katarzyna
zastanawiała się przez dłuższą chwilę nad tym, co powiedziała dziennikarka.
Czuła, że strasznie jej zależy na tych dokumentach. Nawet nie próbowała tego
ukrywać – No dobrze - westchnęła z rezygnacją – jutro prześlę pani to, co mam,
a w poniedziałek postaram się zorganizować spotkanie z osobą, która przechowuje
te materiały.
- Bardzo mądrze – Łucja pokiwała
głową z uznaniem – obawiałam się, że ma je pani w domu, albo równie niepewnym
miejscu…
- Nie, nie ma mowy – Katarzyna
upiła łyk kawy – od czasu włamania w zeszłym roku, trochę zmądrzałam. Dobrze,
że laptop miałam wtedy w naprawie – uśmiechnęła się na widok zdumienia na
twarzy Łucji. Nagle spoważniała – proszę mi powiedzieć, kiedy widziała pani
ostatni raz mojego męża? Może powiedział pani coś ważnego, co umknęło uwadze… -
czuła się skrępowana tym pytaniem, ale nie mogła się powstrzymać.
- Zdaje się, że jakieś dwa, trzy dni
przed jego śmiercią… - zmarszczyła czoło, jakby próbowała sobie coś przypomnieć
– wróciłam z wakacji i dowiedziałam się, że nie żyje. Miałam odebrać od niego
te dokumenty – powiedziała z frustracją w głosie – nie znaliśmy się zbyt
dobrze, ale to był naprawdę dobry człowiek…
- Dziękuję pani – Katarzyna
poczuła ulgę. Nie podejrzewała Roberta o romans, ale mimo to, słowa Łucji ją
uspokoiły. Teraz wreszcie zamknie ten rozdział swojego życia. Wykonam wolę
Roberta, pomyślała z dumą. Nawet to, że doszła tak daleko, korzystając z pomocy
Fabia i Stefano, jakby mniej ją uwierało.
Pożegnały
się serdecznie i Katarzyna pospiesznie wyszła z kawiarni. Zasiedziały się i
jeśli chciała dotrzeć do Karoliny na czas, potrzebowała transportu. Na końcu
deptaka był postój taksówek, co wydało jej się w tej chwili najlepszym
rozwiązaniem. Lisowie mieszkali w malowniczej dzielnicy leżącej na uboczu, ale
w obrębie miasta, więc taksówką, była to kwestia 10 minut. Postanowiła
wykorzystać ten czas na sprawdzenie sms-ów. Z zadowoleniem stwierdziła, że
wszystko działa bez zarzutu i po chwili miała przed oczami listę wiadomości. Szybko
cofnęła się do najstarszych otrzymanych i znalazła dwie wysłane z tego samego
numeru. Pierwszą już znała, a gdy przeczytała drugą, zamarła.
„Pamiętaj,
że wiemy gdzie mieszkasz i gdzie pracujesz. Nie ukryjesz się”
To
już była ewidentna groźba. Karolina pewnie by to już podciągnęła pod jakiś
paragraf, pomyślała. Potem były wiadomości od Karoliny, od mamy i znów od tego
samego tajemniczego nadawcy.
„To
ostatnie ostrzeżenie!”
- Proszę pani! Coś się stało? –
nagle zdała sobie sprawę, że są na miejscu, a taksówkarz przygląda jej się
podejrzliwie. Prawdopodobnie już jej powiedział, ile ma zapłacić.
- Przepraszam, nie dosłyszałam
ile – wybąkała.
- Niech będzie dycha, ale coś
pani nie za dobrze wygląda… – pokręcił głową, wciąż jej się przyglądając – może
panią odprowadzić?
- To nic, poradzę sobie – podała
pieniądze i szybko opuściła samochód.
Okrążając
taksówkę, rozejrzała się wokół, ale poza dwoma wyrostkami na deskorolkach nie
zauważyła nikogo. Nagle zza sąsiedniego płotu rozległo się szczekanie psa i
Katarzyna aż podskoczyła. Boże, mam paranoję, pomyślała ze złością i ruszyła pewnym
krokiem przed siebie, choć wcale nie czuła się pewnie.
---
- Pokaż to – poprosiła Karolina,
kiedy po szalonym powitaniu z całą rodziną Lisów, usiadły na chwilę w kuchni.
Przejrzała
jeszcze raz wiadomości i zmarszczyła brwi. Po chwili dołączył do nich Andrzej.
– Kontaktowałaś się z policją? – spytał bez zbędnych wstępów.
- Nie. Nikt ich jeszcze nie
widział. Jestem umówiona z tym gliniarzem na rozmowę dziś wieczorem – Katarzyna
westchnęła na myśl, że będzie musiała wrócić do domu, gdzie czekały
nierozpakowane walizki.
- Zadzwoń, żeby przyjechał tutaj
i zanocuj u nas – Karolina jakby czytała w jej myślach – za chwilę przyjdzie
Baśka z Olkiem. – kusiła.
- Zobaczymy… Słuchaj Andrzej, jak
dobrze znasz tego Kitę? – Katarzyna wciąż nie mogła się zdecydować, czy może mu
zaufać.
- Właściwie, to znam jego brata,
Bartka. Był ze mną w klasie, a Adam plątał się po domu i łaził za nami
wszędzie. Już wtedy mówiliśmy, że będzie gliniarzem, bo zawsze wiedział, kiedy
się urywaliśmy z budy i inne takie… – zaśmiał się Andrzej – Ale nie donosił!
Potem, to nie wiem, bo rozjechaliśmy się wszyscy na studia, a Adam został. On
jest z pięć lat młodszy od nas – dodał po zastanowieniu – Właściwie to on
wrócił dopiero teraz, bo po studiach mieszkał chyba w Warszawie. Albo
awansował, albo go zdegradowali, innej opcji nie ma. Jako dzieciak, był w
porządku.
Dalsze
rozważania przerwało im nadejście Baśki i Olka z dziećmi, które natychmiast
rzuciły się na Katarzynę z pytaniami o uratowaną dziewczynkę. Chcąc nie chcąc,
musiała usiąść z nimi i wszystko im opowiedzieć.
- Strasznie się o nią martwię –Baśka
przyglądała się Katarzynie otoczonej gromadką dzieci – myślałam, że to będzie
coś poważnego z tym Włochem.
- Bo jest, a raczej było –
Karolina pokręciła głową z rezygnacją – wyglądali na tak zakochanych, że hej! Ale
przy Kaśce ani słowa, bo jej serce pęknie – pogroziła Baśce palcem.
- No, co ty? – popatrzyła ze
zgrozą na Karolinę – prędzej sobie ten jęzor odgryzę. Ale to już naprawdę
koniec? Rozstali się na zawsze?
- A bo ja wiem? Chyba tak. –
Karolina wzruszyła ramionami – On się nie odezwał, a Kaśka nie odpowiedziała
Stefano na sms-a, ani na maila. Ja mu dałam znać, że doleciała.
- Stefano to ten ochroniarz? –
Baśka znów popatrzyła na Katarzynę i zamyśliła się – A nie mówił nic o tym
Fabriziu? Cholera, nawet nie wiem, jak to wymówić!
- Spytałam, ale powiedział, że
nie wie, bo jest na urlopie. Prosił tylko, żebym o nią dbała… - Karolina
zaczęła gwałtownie mrugać oczami – że też w nim się nie zakochała! –
westchnęła.
Boże, samo życie ;((( ale opowiadanie cudowne !
OdpowiedzUsuń