wtorek, 30 września 2014

Rozdział 32



Katarzyna obudziła się z bólem głowy i spojrzała z niechęcią w okno. Przez niedosunięte rolety sączyło się światło słoneczne, tworząc na kołdrze nieregularne świetliste wzory. Poprzedniego wieczoru opróżniły z Baśką całą butelkę nalewki, roztrząsając wszystkie za i przeciw… Wydarzenia poprzedniego dnia nie napawały jej optymizmem. Jeszcze przed południem, podczas rozmowy z Łucją, wszystko wydawało jej się takie proste. Wieczór zagmatwał wszystko i Katarzyna niczego nie była już pewna. Wciąż powracały do niej słowa Kity i ta opinia… Coś było nie tak, czuła to. Dokumenty, które miała, nie mogły być aż tak ważne! Nawet ona potrafiła to ocenić. Albo tam jest coś jeszcze, albo oni myślą, że jest. Przekręciła głowę i wpatrywała się tępo w sufit. Brakowało jej miarowego oddechu, brakowało jej gorzkawego zapachu wody kolońskiej, brakowało jej ciepłego pocałunku na „dzień dobry”, brakowało jej… wszystkiego. Przekręciła się na bok i przygarnęła do siebie poduszkę, obejmując ją ramionami, jak ukochanego. Zamknęła oczy i przywołała obraz orzechowych oczu i niskiego lekko ochrypłego głosu… Jej ciało zareagowało natychmiast. Potarła policzkiem gładką powierzchnię jaśka i nagle poczuła pod powiekami łzy. Tak strasznie tęskniła… Z każdym dniem, z każdą godziną, coraz bardziej. W piątek była jak ogłuszona, na wpół świadoma tego, co się stało, ale w miarę upływu czasu, wszystko nabierało ostrości. Myśli o Fabio początkowo napawały ją smutkiem, ale teraz po prostu bolały i było to odczucie tak bardzo fizyczne, jak tylko można sobie wyobrazić. Szlochała cicho w poduszkę, tak, by nikt tego nie usłyszał. Miała nadzieję, że z czasem oswoi się z pustką, jaka powstała w jej sercu…
                Dochodziła dziesiąta, kiedy do Katarzyny dotarły pierwsze odgłosy z kuchni. Przemknęła cicho do łazienki, omijając starannie domowników. Kiedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze, pochwaliła trafność decyzji. Zimna woda i makijaż sprawiły, że zaczerwienienie oczu nie było aż tak widoczne.
- Karola dzwoniła – powitała ją Baśka, udając, że nie widzi, w jak opłakanym stanie jest przyjaciółka – pytała, o której chcesz jechać do kancelarii?
- Wszystko mi jedno, mogę za godzinę, albo po południu… - odparła, z trudem przełykając jajecznicę – Wiecie co? – zaczęła, grzebiąc widelcem w talerzu – ja się pozbieram, tylko przez jakiś czas będzie mi ciężko. Nie zwracajcie na mnie uwagi. To, że płaczę, to i tak postęp. Po śmierci Roberta nie mogłam płakać…
- Kaśka, on nie jest Ciebie wart! Przepraszam, że Ci to mówię teraz, ale podjęłaś dobrą decyzję. Dobrze się bawiliście, ale widocznie tacy faceci są do tego przyzwyczajeni, a Ty nie… - stwierdziła z przekonaniem Baśka i aż się zaróżowiła na twarzy – ja się tam nie dziwię, że zawrócił Ci w głowie...
- Jesteś kochana, wiesz? – Katarzyna nie mogła się nie roześmiać. Baśka nie potrafiła utrzymać języka za zębami.
- No, kobiety, naszykujcie jakieś żarcie i ruszamy – Olek wkroczył do akcji, przerywając im konwersację – skoro już powiedzieliśmy dzieciom o pikniku, to nie odpuszczą – stwierdził, a pisk w sąsiednim pokoju potwierdził jego słowa.
---
                Ładna ciemnowłosa kobieta z pokaźnym ciężarnym brzuszkiem ułożyła się wygodnie na nowoczesnym skórzanym szezlongu, wyciągnęła przed siebie nogi i sięgnęła po pilota. Po chwili ze smukłych kolumn, przypominających bardziej nowoczesne rzeźby, niż głośniki, dobiegł ich dźwięczny głos Albano:
“Felicita e tenersi per mano
andare lontano la felicita.
E il tuo squardo innocente
in mezzo alla gente la felicita.
E restare vicini come bambini
la felicita
felicita.”
Po chwili dołączył do niego ciepły głos Rominy Power:

“Felicita e un cuscino di piume
l'acqua del fiume che passa e va.
E' la pioggia che scende
dietro le tende la felicita.
E abbassare la luce per fare pace
la felicita…”
Fabio słuchał z coraz większym trudem – Możesz to zmienić? – spytał z rozdrażnieniem.
- Jasne. Co mam włączyć? – spytała unosząc brwi.
- Co chcesz – odparł. Było mu naprawdę wszystko jedno.
Ti amo, un soldo
Ti amo, in aria
Ti amo se viene testa
vuol dire che basta lasciamoci.
Ti amo...”


Fabio poczuł, jak coś ciężkiego osunęło mu się w głąb żołądka i uciska klatkę piersiową. Znał tekst tej piosenki na pamięć i na pewno nie chciał jej teraz słuchać. - Alessia! Czy ty to robisz specjalnie? – wycedził przez zęby.
- Tozzi też Ci nie pasuje? To nie moja wina, że większość piosenek jest o miłości… - odparła, celując pilotem w połyskujący srebrzyście odtwarzacz – Oczywiście, że robię to specjalnie. A jak myślałeś? Od wczoraj patrzę na Ciebie i zastanawiam się, kiedy mi wreszcie powiesz, co się dzieje. Myślisz, że oglądanie Cię w takim stanie, sprawia mi przyjemność?
- Nic się nie dzieje – starał się mówić łagodnie i spokojnie. Za nic w świecie nie chciał jej zdenerwować. – Jestem trochę rozbity, jak to po rozstaniu…
- Nie rób ze mnie idiotki, dobrze? Od lat patrzę, jak się rozstajesz z kobietami i nie zauważyłam, żeby obeszło Cię to bardziej niż przegrana Juventusu! – prychnęła – To ona Cię zostawiła, tak?
- Tak – przyznał niechętnie – ale ja jej nie próbowałem zatrzymać… - spojrzał na siostrę i zauważył, że przygląda mu się badawczo. Nie dawała się zbyć byle czym – i tak nie miało to racji bytu – stwierdził z ponurą miną - Chciała, żebym się zaangażował bardziej niż mogłem – dodał cicho.            
- Bardziej niż mogłeś, czy bardziej niż chciałeś? – w głosie Alessandry brzmiała drwina. Zaskoczyło go to. Na końcu języka miał ripostę, kiedy nagle ona wyciągnęła dłoń i pogładziła go po policzku – Fabio, krzywda, którą wyrządziła Ci Tiziana, nie musi się powtórzyć. Pewnie myślisz, że jak się nie ożenisz, to nie będziesz cierpiał, tak?
                Skąd Ty to wiesz, mądralo, zastanowił się. Sam by tego lepiej nie ujął. Przecież o to mu chodziło, o niezależność. - Nie chciałem, żeby Caterina do mnie należała… - przyznał.
- Podaj mi tablet – wskazała głową elegancki regał stojący pod ścianą – Stefano dał mi te zdjęcia, kiedy go poprosiłam, żeby pokazał mi Caterinę – i Alessia uruchomiła pokaz, odwracając ekran w stronę brata.
                Fabio patrzył jak osłupiały, na ich wspólne zdjęcia zrobione podczas tych kilku dni spędzonych z Cateriną. Była tam kolacja na tarasie hotelu w Wenecji, gdzie karmili się wzajemnie przystawkami i ich wspólna jazda skuterem, gdy trzymał jej zimne dłonie pod koszulką, i ich spacer po kolacji, kiedy trzymali się za ręce, i oni w restauracji w Dubrowniku, Caterina w czerwonej sukni i jego dłoń na jej biodrze, i zbity z tropu Angelo, i wiele innych… Na wszystkich uchwycone były spojrzenia i gesty, które nawet niewprawnemu obserwatorowi nie pozostawiały wątpliwości, z kim ma do czynienia. Czuł, że za chwilę serce mu eksploduje, albo zatrzyma się i już więcej nie poruszy…
- Angelo odszukał ją na Facebooku – rzuciła nagle Alessandra, przyglądając mu się uważnie. Było to jak cios, wymierzony bez ostrzeżenia – zaprosił ją do grona znajomych – dodała niewinnym głosikiem.
                Jeszcze wczoraj umawiał się z Angelo na spotkanie pod koniec tygodnia i ten drań nawet słowem nie wspomniał o Caterinie. Skąd wiedział, że nie są razem? A może nie wiedział? Może było mu to obojętne? Właśnie dlatego nie chciał trwałego związku. Tylko, dlaczego tak się wściekał? – Sukinsyn – wysyczał.
- Fabio, to czego tak się bałeś, już się stało – Alessia patrzyła na niego z politowaniem – kochasz ją i cierpisz nawet na samą myśl, że ktoś inny mógłby jej dotknąć. To nie zależy od obrączki…
- Jeśli obrączka nie jest ważna, to dlaczego odeszła? – wybuchnął nagle – dlaczego tak jej na tym zależało? Dlaczego nie chciała się zgodzić na moje warunki? Wytłumaczysz mi to?
- Głuptasie! Ja bym się zachowała tak samo – patrzyła na niego, jakby był niespełna rozumu – Zadbałeś o to, żeby miała o Tobie jak najgorsze zdanie. Dziwię się, że w ogóle wsiadła na Twój jacht. Chyba lubi ryzyko…  
- Nie znasz jej! Gdybyś zobaczyła jak pracuje! To silna i niezależna kobieta, inna od tych, z którymi się spotykałem dotychczas… - nie mógł się powstrzymać. Musiał to z siebie wyrzucić – Nie sądziłem, że będzie taką… 
Tradycjonalistką? – Alessandra zawiesiła głos.
                Zawsze potrafiła trafić w sedno, Fabio musiał to przyznać. Przyglądała mu się wzrokiem, który przywodził mu na myśl matkę. Obie potrafiły go przejrzeć, ale Alessia, w odróżnieniu od matki, znała jego sekrety i dlatego czuł się przed nią obnażony i bezbronny. Tylko, że ona go kochała i za nic na świecie nie wyrządziłaby mu krzywdy.
- Zastanów się – ciągnęła – dlaczego miałaby zrezygnować dla Ciebie ze swojej niezależności i pozycji zawodowej? Do końca traktowałeś waszą znajomość, jak zabawę, a ona się zaangażowała. Co zrobiłeś, żeby uwierzyła, że warto?
- A co Twoim zdaniem powinienem zrobić? Znam ją od dwóch tygodni…
- Nie mówię, że masz się z nią żenić. To poważna decyzja, ale nie powinny mieć na nią wpływu Twoje przeżycia z Tizianą. Byliście bardzo młodzi i niedoświadczeni. Zresztą, mama też tak uważa…
- Więc już to przedyskutowałyście, tak? – westchnął z irytacją, ale widząc zatroskaną minę siostry, darował sobie wymówki.
                Spojrzał znów na ekran. Stali oboje pod prysznicem, a on rozdzielał włosy Careriny. Stefano musiał zrobić to zdjęcie z góry. Potem Caterina pobiegła do kuchni…
- Gotujesz czasem dla Paula? – spytał w zamyśleniu.
- Czasem… - Alessandra przyjrzała się bratu - Przemyśl to, Fabio. Zostań kilka dni dłużej w Barcelonie i daj sobie czas. Nie chcę Cię tu widzieć w takim stanie – klepnęła go przyjaźnie po policzku.
                Przeczesał włosy palcami i odchylił głowę w tył. Nagle poczuł się strasznie zmęczony. Naprawdę musiał wszystko przemyśleć. To, co powiedziała Alessandra, powinien skonfrontować z własnymi uczuciami. Nagle uzmysłowił sobie, że jest jeszcze jeden powód, dla którego powinien coś z tym zrobić. Jeśli rzeczywiście Caterinie coś groziło? Powinien porozmawiać ze Stefano. Jego trzeźwe spojrzenie na życie wcale nie ucierpiało, mimo, że związał się z kobietą i to w zupełnie irracjonalnych okolicznościach. Wyniesioną z pożaru Chorwatkę, najpierw odwiedzał w szpitalu, a potem po prostu zabrał do domu. Od kilku lat z powodzeniem pracowała dla niego i dla Alessandry. Mieli się spotkać dopiero w Barcelonie, gdzie Mila miała im pomóc w wycenie kamienic. Od dwóch dni oboje byli nieosiągalni i Fabio zaczął się zastanawiać, czy powodem, na pewno była jedynie chęć spędzenia kilku dni we dwoje? Nie tylko Caterina poczuła się zawiedziona jego postawą, Stefano dał tego wyraz, aż nadto wyraźnie.

poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział 31



Katarzyna pocałowała Baśkę w policzek i już miała wysiąść, kiedy ta przytrzymała ją za rękę.- Gdybyś nie chciała spać sama, to ja po Ciebie przyjadę, nawet o pierwszej w nocy. – zapewniła – I wiesz co? Odezwij się do tego Stefano. Coś mi mówi, że mu na Tobie zależy…
- Dobrze, Basiu – Katarzyna zgodziłaby się na wszystko, byle już nie musiała o tym rozmawiać – odpiszę mu i zadzwonię, gdybym chciała przenocować, OK.?
                Idąc do klatki schodowej, uświadomiła sobie, że wciąż się ogląda i zerka podejrzliwie na mijających ją ludzi. Zastraszyli mnie, pomyślała zirytowana, ale jednocześnie, nie była w stanie się opanować. Wszędzie widziała czających się potencjalnych agresorów. Ale co mogą mi zrobić? Co im to da? Już rozpoznałam telefon i basta, przekonywała się w myślach.  Jednak, kiedy usłyszała za sobą kroki, o mało nie zaczęła biec.
- Pani doktor Pars? – znajomy głos zabrzmiał tuż za jej plecami.
- Tak, to ja – odparła, prostując się – pan Adam Kita, prawda? – wydało jej się, że gdzieś już go widziała.
                Weszli razem na klatkę schodową i Katarzyna pomyślała, że mimo wszystko woli pokonać drogę do drzwi w towarzystwie policjanta. Domofon nie był żadnym zabezpieczeniem. Wystarczyło nacisnąć którykolwiek numer i powiedzieć, że chyba coś się na dole zablokowało, zawsze znalazł się jakiś życzliwy…
- Chyba pani nie przestraszyłem? – spytał, gdy otwierała drzwi do mieszkania.
- Nie – odparła nerwowo – Chociaż, właściwie tak – przyznała niechętnie. Już sobie przypominała, skąd go zna. Nowak go przyprowadził na badanie, podobno na polecenie dyrektora. Ciekawe, jak dobrze się znali?
                Otworzyła drzwi i weszła do mieszkania zapalając po drodze światło. Wskazała gościowi fotel, a sama ruszyła do aneksu kuchennego, oddzielonego od salonu wyspą z granitu i szkła. – Napije się pan herbaty? – spytała.
- Chętnie – odparł, rozglądając się ciekawie po mieszkaniu – Ma pani ładny widok – zauważył, spoglądając za okno, gdzie widać było światła miasta, a w oddali ostatnie piętra niesamowicie oświetlonego nowego biurowca, położonego po przeciwnej stronie miasta.
- Tak, na razie tak – zgodziła się – niestety, niedługo zasłoni go ten apartamentowiec naprzeciwko. Mieliśmy się wyprowadzić, zanim go skończą, ale sytuacja się zmieniła i chyba dojrzałam do sprzedaży domu – umilkła i zajęła się herbatą.
- Przepraszam, że zawracam pani głowę o tej porze – zaczął Kita, jakby chciał przerwać niezręczną ciszę – ale od naszej ostatniej, a właściwie przedostatniej rozmowy, sporo się zmieniło. Zanim jednak przejdziemy do tego, to chciałbym pani coś pokazać – wyciągnął z wewnętrznej kieszeni cienkiej kurtki, kilka złożonych na cztery kartek – uprzedzam, że choć jest pani lekarzem, to może być nieprzyjemne.
                Spojrzała na niego przeciągle i postawiła dwa kubki z herbatą na stoliku obok fotela. On nie miał pojęcia, ile nieprzyjemnych rzeczy spotkało ją w ciągu ostatnich kilku dni, nie wspominając o ostatnim roku. Co jeszcze mógł jej pokazać? Spojrzała na kartki, które przed nią rozłożył.
- To ksero opisu sekcji pani męża i dwie opinie ekspertów. Chciałbym, żeby pani je przeczytała w takiej kolejności, jak wymieniłem – powiedział.
                Jednak udało mu się ją zaskoczyć. Patrzyła z wahaniem na kartki, ale w końcu wzięła się w garść. Opis sekcji zawierał dokładny wykaz obrażeń, jakich doznał Robert. Nie pominięto najmniejszego zadrapania, ze szczegółami opisano złamania żeber i nadgarstka, stłuczenie barku i kolana oraz pęknięcie czaszki, które uznano za przyczynę śmierci. Znała ten raport. Sięgnęła po pierwszą opinię i przeczytała ją bez specjalnego zainteresowania. Wynikało z niej, że Roberta najprawdopodobniej potrącił samochód, o czym zresztą wiedziała doskonale. Nie rozumiała tylko, do czego to wszystko miało powadzić? Spojrzała na policjanta, spokojnie popijającego herbatę i sięgnęła po drugą opinię. Nieznany jej człowiek, analizował bardzo dokładnie każde uszkodzenie ciała Roberta. Jednak jego wnioski były dla niej kompletnym zaskoczeniem. Z jego analizy wynikało, że obrażenia nie mogły powstać w wyniku potrącenia, skłaniał się raczej ku gwałtownemu upadkowi na twardą powierzchnie, np. z jadącego samochodu. Uniosła głowę i napotkała badawcze spojrzenie Kity. – Co to ma właściwie znaczyć? – spytała z rosnącym niepokojem.
- Właśnie się nad tym zastanawiam… – odparł – Jeszcze do tego wrócimy, a teraz chciałbym, żeby mi pani odpowiedziała na jedno pytanie, tylko proszę się dobrze zastanowić. Kto wiedział, że będzie pani w sobotę na lotnisku?
                Spojrzała na niego zaskoczona. Wróciła w piątek… No tak, ale miała wrócić w sobotę… Do Karoli i mamy wysłała sms-y. Kto jeszcze? - Pan, pewna dziennikarka… i jeszcze doktor Nowak, mój ordynator. Dlaczego pan o to pyta?
- Bo ktoś na panią czekał na lotnisku. Miał kartkę z pani imieniem i nazwiskiem – wciąż był niezwykle opanowany, ale w jego oczach pojawiła się jakaś czujność. Katarzyna uświadomiła sobie, że Stefano patrzył czasem podobnie – może kogoś pani rozpozna? – podsunął jej dość niewyraźne zdjęcie ciemnowłosego mężczyzny w marynarce i dżinsach. W jego wyglądzie nie było niczego znajomego ani charakterystycznego.
- Przykro mi, ale nie mam pojęcia, kto to jest – odparła – ale dlaczego na mnie czekał? Zaraz, a skąd pan wie, że tam był? Śledzi mnie pan? – nagle doznała lekkiego ataku paniki. Spojrzała nerwowo w kierunku drzwi. Czyżby ten człowiek nie był tym, za kogo się podaje? Głos się zmienia przez telefon, a to ona wymówiła jego nazwisko, nie on… No, ale był już kiedyś u niej…
                Jej gość z lekkim uśmiechem sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął coś, co przypominało prawo jazdy, ale okazało się jego legitymacją służbową – Nie pamięta mnie pani?
- Porucznik Adam Kita. CBŚ? – spojrzała na niego zaskoczona. To jednak nie wyjaśniało, skąd wiedział o facecie na lotnisku.
- Nie śledzimy pani, tylko bardzo nam zależało, żeby pani bezpiecznie dotarła do domu – uśmiechnął się do niej, ale jego oczy pozostały poważne – zdaje się jednak, że wszystkich nas pani przechytrzyła. Zastanawiam się tylko, dlaczego pani to zrobiła? Czy jest coś, o czym chciałaby mi pani powiedzieć…? – zawiesił głos.
- Na przykład? – ta rozmowa zaczynała ją irytować.
- Nie wiem. Niech pani mi powie – Kita schował legitymację i patrzył na Katarzynę wyczekująco.
- To moja prywatna sprawa – przecież nie powie mu, że się rozstała z mężczyzną, z którym miała nadzieję pozostać do soboty, którego pokochała… - to ma związek z pewnymi osobistymi problemami – odparła szybko.
- No dobrze, ale wydaje mi się, że pani nie mówi mi wszystkiego – powiedział powoli, rozsiadając się wygodniej i wyciągnął policyjne zdjęcie szczupłego, bladego mężczyzny z jasnymi tłustymi włosami, zaczesanymi do tyłu – A tego pani poznaje?
                Pokręciła głową, wciąż nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Śledzili ją. Przypomniała sobie chłopaka z kawiarni, którego widziała wcześniej przed jubilerem. Nie, to nie powieść kryminalna, zganiła się w myślach. Nie ufali jej. I słusznie, poparła ich w myślach, ale czy mówiąc „my” miał na myśli policję, czy kogoś innego?
- Powiem pani, co myślę – zaczął Kita - Śmierć pani męża mogła nie być przypadkowa. Mógł wiedzieć, coś, czego nie powinien, a teraz ktoś nagle bardzo się panią zainteresował w związku z tamtym telefonem. Czy to nie jest zastanawiające? – zapytał - Myślałem, że jest w nim coś, co tylko pani mogłaby zidentyfikować, ale rozłożyliśmy go na „czynniki pierwsze” i nic. Założyłem więc, że chodzi o powiązanie pani i człowieka, u którego znaleźliśmy telefon, ale nie ma to sensu, a poza tym, pani go nie rozpoznała. Więc może jednak ma pani coś, na czym tym ludziom bardzo zależy? Jakąś rzecz, dokument, informację… Nie wiem, co. Albo oni myślą, że pani to ma… Może mąż coś pani zostawił albo przekazał? Pani to się może wydawać nieistotne…
                Katarzyna nagle poczuła, że robi jej się duszno. Jakby w pokoju zabrakło powietrza dla nich dwojga. Wstała i chwiejnym krokiem podeszła do okna. Facet ją sprawdzał. Jeśli teraz mu powie o dokumentach, to jakiej reakcji może się spodziewać? Z drugiej strony, te dokumenty mogły sprowadzić  nieszczęście na Roberta - To niemożliwe! – powiedziała na głos.
- Co jest niemożliwe? – spytał Kita natychmiast.
- Myślałam, że to był wypadek – głos jej drżał.
- Tego nie wykluczamy. To tylko hipoteza i opinia jednego eksperta – przyglądał jej się uważnie – Trochę mnie niepokoi, że ktoś najwyraźniej panią obserwuje, a my nie wiemy dlaczego. Chyba, że nie jest pani ze mną szczera…
                Potrzebowała chwili spokoju, żeby się zastanowić. Powinna mu powiedzieć o dokumentach, czy nie? Nie wierzyła mu, ale jednak miała poczucie, że źle robi, zatajając prawdę. Wygląda na bystrego, pomyślała. Wciąż próbował uzyskać nowe informacje, a może tylko chciał sprawdzić, co wie, aby potem przekazać je dalej? Tylko komu? Póki się tego nie dowie, nie ma mowy o szczerości!  – Okłamywanie pana nie leży w moim interesie – powiedziała powoli.
                Kita zmarszczył brwi i zastanawiał się nad czymś przez dłuższą chwilę. – Nie mogę zapewnić pani ochrony, bo nie ma do tego podstaw, ale wolałbym, żeby nie nocowała pani tutaj sama…
                Chyba nie chciał zostać u niej na noc? Spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale zobaczyła tylko zasępioną minę. – Mogę przenocować u przyjaciół – zaproponowała szybko.
- Odwiozę panią – zaofiarował się natychmiast.
                Katarzyna spakowała trochę ubrań do podręcznej torby. Dołożyła jeszcze kosmetyczkę, którą przygotowano dla niej w Turynie. Czerwona suknia pozostała na oparciu krzesła. Westchnęła z żalem na jej widok. Nie miała siły, by ją powiesić w szafie. Jak to się stało, że jest tu sama i w dodatku nawet nie może spać we własnym łóżku? Może to i lepiej, pomyślała. Zapłakałabym się chyba na śmierć, rozpakowując walizki. - Możemy jechać – oznajmiła, stając przed policjantem, który w międzyczasie zdążył wykonać jakieś telefony. Miała tylko nadzieję, że nie zadzwonił do osoby, od której dostała sms-y.

niedziela, 28 września 2014

Rozdział 30



Katarzyna wchodziła do swojego mieszkania prawie ze strachem. Jednak po chwili przekonała się, że wszystko wygląda tak, jak powinno. Zostawiła walizki w korytarzu i zamknęła starannie drzwi. Na stole w kuchni znalazła stertę rachunków i ulotek. No tak, nie było mnie dwa tygodnie, pomyślała. Wyjęła komórkę i potwierdziła obiad u Karoliny. Poprzedniego wieczoru wszystko jej opowiedziała i na koniec obie szlochały, pocieszane, jedna przez męża, a druga przez mamę. Od Fabia ani słowa. Była tym trochę zawiedziona, choć z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że tak jest lepiej. Do świeżych ran nie ma co zaglądać, przypomniała sobie słowa ojca. Otworzyła okno w sypialni i wzięła głęboki wdech. Weź się w garść, dziewczyno! Zarzuciła walizkę na łóżko i otworzyła ją pewnym ruchem. Na samym wierzchu leżała czerwona cieniowana suknia. Przypomniał jej się dotyk Fabia i jak zacisnął jej rękę na biodrze. Nie zorientował się, że zdjęła majtki dopiero w toalecie i schowała je do torebki… Czym prędzej zatrzasnęła walizkę, z uczuciem jakby zobaczyła ducha. Musiała wyjść z mieszkania. Sięgnęła po telefon.
- Katarzyna Pars z tej strony. Nie przeszkadzam?
- Nie, skądże – głos Łucji brzmiał niepewnie – coś się stało?
- Nie, po prostu wróciłam wcześniej i chciałam spytać, czy możemy się spotkać dziś? – zaczęła -  Oczywiście, jeśli nie ma pani innych planów – dodała, przypominając sobie, że jest sobota i ludzie robią zakupy albo spotykają się ze znajomymi.
- Właściwie nie – odparła tamta, jakby z ulgą – kiedy możemy się spotkać?
- Właśnie wychodzę i za jakąś godzinę będę w centrum… - najpierw karta do telefonu, postanowiła.
- No to spotkajmy się w tej francuskiej kafejce, wie pani, gdzie?
- W „Oh, la la”? Wiem. Będę tam za godzinę.
                Katarzyna wyszła pospiesznie, jakby oddalenie się od czerwonej sukni miało jej pomóc w odzyskaniu kontroli nad własnym życiem. Postanowiła, że pójdzie pieszo i nie zastanawiając się dłużej, ruszyła przed siebie. Zawsze była dobrym piechurem i wkrótce dotarła do salonu T-mobile, gdzie miała nadzieję uzyskać nową kartę.
- O rany, co pani zrobiła z tym iPhonem? – sympatyczny młody człowiek, któremu podała swój telefon, oglądał go ze wszystkich stron – obawiam się, że nie da się go używać. Nową kartę też uszkodzimy, jeśli zechcemy ją wsunąć. Widzi pani to? – wskazał tkwiący wewnątrz kawałek drucika.
- Nic nie szkodzi. Mam nowy – wyjęła telefon, który dostała od Fabia -  potrzebuję tylko karty.
                Chłopak wziął od niej iPhona i obejrzał go dokładnie. – Ładna rzecz – cmoknął z zachwytem – nowiutki! – Oddał Katarzynie telefon i zajął się jej starym aparatem. – Zobaczmy, co się da zrobić? – pracował chwilę zawzięcie przy komputerze, a po chwili wyszedł, prosząc Katarzynę o cierpliwość. Pozostawiona sama sobie, odwróciła się do okna i obserwowała przechodniów, którzy coraz liczniej spacerowali szerokim deptakiem wyłożonym granitem. Jedni spieszyli się i maszerowali dziarsko przed siebie inni rozglądali się po wystawach, niektórzy rozmawiali przez komórki… Jej uwagę przykuł szczupły mężczyzna w dżinsach i ciemnym T-shircie, który zawzięcie oglądał wystawę sklepu jubilerskiego, od czasu do czasu oglądając się za siebie, jakby na kogoś czekał. Narzeczona się spóźnia! Biegnij mała, biegnij, póki on chce ci dać pierścionek, pomyślała Katarzyna z goryczą.
- Mamy kartę – chłopak wrócił niepostrzeżenie – jeśli poda mi pani nowy telefon, to od razu ją włożę.
                Po chwili dostała z powrotem telefon i włoską kartę w małej foliowej torebeczce. Drżącymi rękami wpisała kod Pin i czekała. Jej iPhon ożył prawie natychmiast i zaczął pobierać dane, jak to określił chłopak. – Jeszcze nie wszystko jest, ale za dwie godziny powinno działać bez zarzutu – dodał – tyle mniej więcej potrzebuje system. Opłatę doliczymy do rachunku.
                Wyszła bez pośpiechu. Do spotkania z Łucją miała jeszcze dwadzieścia minut, a kafejka, choć położona nieco na uboczu, nie była oddalona o więcej niż kilometr. Ruszyła powoli przed siebie, spoglądając od czasu do czasu na wystawy. Starannie omijała sklepy jubilerskie, bo łapała się na tym, że zerkała na męskie bransoletki i porównywała je z tą, którą kupiła dla Fabia. Ciekawe, czy nadal ją ma, zastanowiła się. Ulica przed nią jakby się rozmazała i Katarzyna musiała zamrugać, żeby kontury znów stały się wyraźne. Przyspieszyła kroku. Z daleka już zauważyła szyld z nazwą i wieżą Eiffla. Weszła do słabo oświetlonego wnętrza i musiała poczekać, zanim jej oczy przywykły do nowych warunków. Usiadła w rogu i rozejrzała się po niewielkiej salce. Pod przeciwległą ścianą siedział chłopak w ciemnej koszulce i Katarzynie wydało się, że jest podobny do tego sprzed wystawy jubilera. Miał dość ponurą minę. Już miała wstać i poprosić o kawę, gdy w drzwiach pojawiła się drobna postać.
- Przepraszam za spóźnienie – usłyszała zdyszany głos – Jestem Łucja Żurowska.
- Katarzyna Pars – przedstawiła się – wiem, kim pani jest i jak pani wygląda.
- Och – Łucja wyglądała na zdziwioną – No tak, przy moim zawodzie nie ma mowy o tajemnicach – zaśmiała się nerwowo. – Jak pani mówiłam, czekałam na ten telefon – odzyskała rezon – nie będę ukrywać, że zależy mi na pewnych informacjach… - spojrzała na Katarzynę znacząco.
- Wydaje mi się, że wiem, o jakie informacje pani chodzi – zaczęła Katarzyna, ale zaraz umilkła na widok zbliżającej się dziewczyny w fartuszku.
                Zamówiły dwie kawy z mlekiem i drobne ciasteczka.
- Czy mogę liczyć na te informacje? – Łucja wydawała się podniecona – Chciałabym wiedzieć coś więcej…
- Powoli – Katarzyna uśmiechnęła się blado – czy mój mąż… mój zmarły mąż – poprawiła się – coś pani  przekazał?
- Nie rozumiem – Łucja wydawała się szczerze zaskoczona.
- Czy był pani informatorem? Proszę nie udawać, że go pani nie znała. Mam pani zdjęcia, które zrobił w barze naprzeciw siłowni. Wiem też, że do pani dzwonił – umilkła i czekała na reakcję dziennikarki. Natychmiast zauważyła na jej palcu obrączkę identyczna, jak ta na zdjęciach. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości.
- No cóż – westchnęła – Skoro tak, to owszem, był moim informatorem, ale nie zdążył mi przekazać tego, co dla mnie miał. Czy pani nadal to ma? – napięcie odmalowało się na jej twarzy.
- A jeśli tak, to czy zagwarantuje mi pani, że zostanie to ujawnione, bez podawania źródła informacji? – nie miało sensu udawać. Obie wiedziały, po co tu przyszły.
- Ma pani moje słowo – zapewniła gorąco.
- Więc dobrze. Otrzyma pani przesyłkę na maila…
- A jaką mam gwarancję, że nie przekaże pani tego komuś jeszcze? – Łucja przypatrywała jej się uważnie - Na przykład konkurencyjnej gazecie, albo policji? – zawiesiła głos.
- Ma pani coś przeciwko policji? – spytała Katarzyna, starając się ukryć niepokój.
- Nie – roześmiała się nerwowo Łucja – ale wie pani, jak to z nimi jest. Zasłonią się dobrem śledztwa i będą blokować wszystko przez najbliższe pół roku. Wolałabym tego uniknąć. A poza tym… - zawiesiła głos i pochyliła się do Katarzyny, jakby obawiając się, że ktoś mógłby ją usłyszeć – nie ufałabym im zbytnio – dodała prawie szeptem.
                Katarzyna musiała przyznać, że to, co powiedziała miało sens. „Dobro śledztwa”. Na dźwięk tego określenia, robiło jej się niedobrze, a co dopiero dziennikarce, której wstrzymano druk artykułu. A zaufanie? Teraz zaczynała żałować, że powiedziała gliniarzowi o groźbie w telefonie. Ależ była naiwna. Nagle poczuła się strasznie samotna i bezbronna.
- Przepraszam – dziewczyna w fartuszku postawiła przed nimi dwie kawy i miseczki z czekoladowym musem – Nie mamy już tych ciasteczek, które panie zamówiły, ale proszę spróbować naszej nowości – zaproponowała nieśmiało – to czekolada z chili…
                Katarzyna kiwnęła głową bez słowa i zamrugała gwałtownie. Ściśnięte gardło nie pozwalało jej odpowiedzieć. Tylko nie czekolada z chili, myślała gorączkowo, walcząc ze łzami.
- Rozumiem panią – Łucja patrzyła na nią ze współczuciem – to musi być straszne, stracić kochaną osobę…
- Nawet sobie pani nie wyobraża – wyszeptała. Co ona wiedziała o stracie? Odetchnęła głęboko i spojrzała na Łucję – Jakich gwarancji pani oczekuje? – spytała już spokojniej.
- Chciałabym zobaczyć oryginał tego, co pani ma – stwierdziła po namyśle – Chciałabym też, żeby pani mi to oddała, a ewentualne kopie zniszczyła – dodała po chwili.
- A jaką ja będę miała gwarancję, że pani to opublikuje? – mam zniszczyć wszystko, zastanowiła się, dlaczego? Nie wystarczy, że przekażę jej skany?
- Pani doktor – Łucja ujęła dłoń Katarzyny i ścisnęła ją lekko – boleję nad tym, że pani mąż zginął. Jestem pewna, że to nie miało związku z naszym układem, ale i tak zrobię wszystko, żeby ten artykuł się ukazał. To był bardzo porządny człowiek i wierzył, że tak trzeba – otarła kącik oka.
                Katarzyna zastanawiała się przez dłuższą chwilę nad tym, co powiedziała dziennikarka. Czuła, że strasznie jej zależy na tych dokumentach. Nawet nie próbowała tego ukrywać – No dobrze - westchnęła z rezygnacją – jutro prześlę pani to, co mam, a w poniedziałek postaram się zorganizować spotkanie z osobą, która przechowuje te materiały.
- Bardzo mądrze – Łucja pokiwała głową z uznaniem – obawiałam się, że ma je pani w domu, albo równie niepewnym miejscu…
- Nie, nie ma mowy – Katarzyna upiła łyk kawy – od czasu włamania w zeszłym roku, trochę zmądrzałam. Dobrze, że laptop miałam wtedy w naprawie – uśmiechnęła się na widok zdumienia na twarzy Łucji. Nagle spoważniała – proszę mi powiedzieć, kiedy widziała pani ostatni raz mojego męża? Może powiedział pani coś ważnego, co umknęło uwadze… - czuła się skrępowana tym pytaniem, ale nie mogła się powstrzymać.
- Zdaje się, że jakieś dwa, trzy dni przed jego śmiercią… - zmarszczyła czoło, jakby próbowała sobie coś przypomnieć – wróciłam z wakacji i dowiedziałam się, że nie żyje. Miałam odebrać od niego te dokumenty – powiedziała z frustracją w głosie – nie znaliśmy się zbyt dobrze, ale to był naprawdę dobry człowiek…
- Dziękuję pani – Katarzyna poczuła ulgę. Nie podejrzewała Roberta o romans, ale mimo to, słowa Łucji ją uspokoiły. Teraz wreszcie zamknie ten rozdział swojego życia. Wykonam wolę Roberta, pomyślała z dumą. Nawet to, że doszła tak daleko, korzystając z pomocy Fabia i Stefano, jakby mniej ją uwierało.
                Pożegnały się serdecznie i Katarzyna pospiesznie wyszła z kawiarni. Zasiedziały się i jeśli chciała dotrzeć do Karoliny na czas, potrzebowała transportu. Na końcu deptaka był postój taksówek, co wydało jej się w tej chwili najlepszym rozwiązaniem. Lisowie mieszkali w malowniczej dzielnicy leżącej na uboczu, ale w obrębie miasta, więc taksówką, była to kwestia 10 minut. Postanowiła wykorzystać ten czas na sprawdzenie sms-ów. Z zadowoleniem stwierdziła, że wszystko działa bez zarzutu i po chwili miała przed oczami listę wiadomości. Szybko cofnęła się do najstarszych otrzymanych i znalazła dwie wysłane z tego samego numeru. Pierwszą już znała, a gdy przeczytała drugą,  zamarła.
                „Pamiętaj, że wiemy gdzie mieszkasz i gdzie pracujesz. Nie ukryjesz się”
                To już była ewidentna groźba. Karolina pewnie by to już podciągnęła pod jakiś paragraf, pomyślała. Potem były wiadomości od Karoliny, od mamy i znów od tego samego tajemniczego nadawcy.
                „To ostatnie ostrzeżenie!”
- Proszę pani! Coś się stało? – nagle zdała sobie sprawę, że są na miejscu, a taksówkarz przygląda jej się podejrzliwie. Prawdopodobnie już jej powiedział, ile ma zapłacić.
- Przepraszam, nie dosłyszałam ile – wybąkała.
- Niech będzie dycha, ale coś pani nie za dobrze wygląda… – pokręcił głową, wciąż jej się przyglądając – może panią odprowadzić?
- To nic, poradzę sobie – podała pieniądze i szybko opuściła samochód.
                Okrążając taksówkę, rozejrzała się wokół, ale poza dwoma wyrostkami na deskorolkach nie zauważyła nikogo. Nagle zza sąsiedniego płotu rozległo się szczekanie psa i Katarzyna aż podskoczyła. Boże, mam paranoję, pomyślała ze złością i ruszyła pewnym krokiem przed siebie, choć wcale nie czuła się pewnie.
---
- Pokaż to – poprosiła Karolina, kiedy po szalonym powitaniu z całą rodziną Lisów, usiadły na chwilę w kuchni.
                Przejrzała jeszcze raz wiadomości i zmarszczyła brwi. Po chwili dołączył do nich Andrzej. – Kontaktowałaś się z policją? – spytał bez zbędnych wstępów.
- Nie. Nikt ich jeszcze nie widział. Jestem umówiona z tym gliniarzem na rozmowę dziś wieczorem – Katarzyna westchnęła na myśl, że będzie musiała wrócić do domu, gdzie czekały nierozpakowane walizki.
- Zadzwoń, żeby przyjechał tutaj i zanocuj u nas – Karolina jakby czytała w jej myślach – za chwilę przyjdzie Baśka z Olkiem. – kusiła.
- Zobaczymy… Słuchaj Andrzej, jak dobrze znasz tego Kitę? – Katarzyna wciąż nie mogła się zdecydować, czy może mu zaufać.
- Właściwie, to znam jego brata, Bartka. Był ze mną w klasie, a Adam plątał się po domu i łaził za nami wszędzie. Już wtedy mówiliśmy, że będzie gliniarzem, bo zawsze wiedział, kiedy się urywaliśmy z budy i inne takie… – zaśmiał się Andrzej – Ale nie donosił! Potem, to nie wiem, bo rozjechaliśmy się wszyscy na studia, a Adam został. On jest z pięć lat młodszy od nas – dodał po zastanowieniu – Właściwie to on wrócił dopiero teraz, bo po studiach mieszkał chyba w Warszawie. Albo awansował, albo go zdegradowali, innej opcji nie ma. Jako dzieciak, był w porządku.
                Dalsze rozważania przerwało im nadejście Baśki i Olka z dziećmi, które natychmiast rzuciły się na Katarzynę z pytaniami o uratowaną dziewczynkę. Chcąc nie chcąc, musiała usiąść z nimi i wszystko im opowiedzieć.
- Strasznie się o nią martwię –Baśka przyglądała się Katarzynie otoczonej gromadką dzieci – myślałam, że to będzie coś poważnego z tym Włochem.
- Bo jest, a raczej było – Karolina pokręciła głową z rezygnacją – wyglądali na tak zakochanych, że hej! Ale przy Kaśce ani słowa, bo jej serce pęknie – pogroziła Baśce palcem.
- No, co ty? – popatrzyła ze zgrozą na Karolinę – prędzej sobie ten jęzor odgryzę. Ale to już naprawdę koniec? Rozstali się na zawsze?
- A bo ja wiem? Chyba tak. – Karolina wzruszyła ramionami – On się nie odezwał, a Kaśka nie odpowiedziała Stefano na sms-a, ani na maila. Ja mu dałam znać, że doleciała.
- Stefano to ten ochroniarz? – Baśka znów popatrzyła na Katarzynę i zamyśliła się – A nie mówił nic o tym Fabriziu? Cholera, nawet nie wiem, jak to wymówić!
- Spytałam, ale powiedział, że nie wie, bo jest na urlopie. Prosił tylko, żebym o nią dbała… - Karolina zaczęła gwałtownie mrugać oczami – że też w nim się nie zakochała! – westchnęła.