sobota, 11 października 2014

Podziękowanie

Dzięki za Wasze komentarze. Może napiszę drugą część, ale z pewnością nie tak, jak "Moje marzenie", gdzie kolejne rozdziały powstają z tygodnia na tydzień. "Zaufaj mi..." pisałam prawie rok, dlatego jest lepsze. W większości przypadków opisywałam prawdziwe miejsca. Teraz powoli zbieram materiały do kolejnej "książki'?. Chyba mogę tak to nazwać?
Pozdrawiam wszystkich i proszę o cierpliwość, Roksana.

piątek, 10 października 2014

Rozdział 40



Zapach kawy rozchodził się powoli po całym domu. Wdzierał się do sypialni i drażnił swoim aromatem, nie pozwalając się ignorować. Katarzyna przeciągnęła się i spojrzała w stronę okna. Zimowe słońce z trudem przebijało się przez cienkie zasłony. Już drugą noc z rzędu spędziła samotnie w łóżku. Uśmiechnęła się do siebie i sięgnęła po telefon.
                „Buongiorno Amore! Mi manchi tanto. Ci vediamo presto, Ciao!”
                (Dzień dobry, Kochanie. Brak mi Ciebie. Do zobaczenia wkrótce, pa!)
Uśmiech na jej twarzy poszerzył się, pod wpływem przeczytanego sms-a. Fabio znów ją uprzedził. W ciągu ostatnich dwóch dni ich komórki rozgrzały sie prawie do czerwoności.
- Kaśka, idziesz? – z kuchni dobiegł wesoły głos Karoliny.
                Otuliła się szlafrokiem i ruszyła schodami w dół. Przy stole w jadalni siedzieli już Andrzej i Luca, jej ochroniarz. Popijali kawę z mlekiem i dyskutowali na temat jakiegoś meczu. Luca chciał wstać na jej widok, ale machnęła mu ręką, by sobie nie przeszkadzał i ruszyła do kuchni. Karolina krzątała się przy tostach i twarożku. W rondelku na kuchence, przyjemnie bulgotały zanurzone we wrzątku „frankfuterki”.
- Widzę, że Luca już się oswoił – mrugnęła do Karoliny – strasznie Was przepraszam, że macie na głowie również jego, ale inaczej Fabio by mnie nie puścił.
- Daj spokój! Przynajmniej mam rano zaparzoną kawę. Poza tym, przyjemnie popatrzeć na takiego przystojniaka – Karolina wyszczerzyła do niej zęby w uśmiechu.
- Poczekaj – prychnęła – razem z Fabiem przyleci Marco. To jest dopiero ciacho. Baśkę trzeba będzie chyba związać – zachichotała.
- Jak Ty funkcjonujesz z tyloma przystojnymi facetami kręcącymi się po domu? Fabio nie jest zazdrosny? – Karolina uniosła brwi.
- Wie doskonale, że mogliby przy mnie chodzić „jak ich Pan Bóg stworzył”. Liczy się tylko ON!
– Dziwię się, że w ogóle Cię puścił. Chociaż, właściwie nie miał wyjścia. Gdyby nie ta rozprawa i wizyta w prokuraturze… Ale przecież musicie zorganizować tyle rzeczy... Nadal uważasz, że to dobry pomysł z tym wyjazdem na narty, zamiast ciepłych krajów? Będziemy Wam wszyscy siedzieli na głowie przez tydzień! - nachmurzyła się.
- Nie zamieniłabym tego tygodnia na nic w świecie – Wasze miny, kiedy zobaczycie apartamenty… bezcenne, pomyślała, a jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. – Fabio zachowuje się tak, jakby chciał objąć cały świat. Naprawdę chcemy spędzić z Wami tydzień… Potem gdzieś polecimy…
                Rzeczywiście, niespodzianka jaką przygotowali z Fabiem dla przyjaciół, powinna się udać. Uprzedzili wszystkich, żeby zarezerwowali sobie wolny tydzień i zabrali stroje narciarskie.  Specjalnie ustalili termin ślubu w lutym, aby móc pojechać razem do Cortiny. Fabio zarezerwował dla nich całe piętro hotelu, tak, żeby czuli się komfortowo. Nawet Alessandra namówiła męża, by pozostawili starsze córki pod opieką babci i opiekunki, a oni, razem z małym Gianluką i jego nianią, pojechali ze wszystkimi.
 – Powtórzymy to w lecie. Stella Marina już na Was czeka! – rzuciła Katarzyna.
- Fajnie mieć bogatych przyjaciół – westchnęła Karolina – żartuję! – dodała natychmiast, widząc minę przyjaciółki – myślałam po prostu, że będziecie chcieli mieć miodowy miesiąc tylko dla siebie…
- Wiesz co? Mam wrażenie, że od dnia zaręczyn mamy nieustający miodowy miesiąc. Byłam z Fabiem w tylu cudownych miejscach… To nasze pierwsze dwa dni osobno. Zastanawiam się, jak długo profesor będzie to tolerował? Przecież za każdym razem, gdy Fabio gdzieś jedzie, ja znikam razem z nim…
- Będzie, będzie… Ma świetnego operatora za „pół darmo”. Poza tym piszesz mu książkę, więc? – Karolina przerwała na chwilę szykowanie śniadania – Zrobił na Tobie dobry interes!
- Fabio coś mu chyba obiecał w sprawie wydania tej książki – stwierdziła z przekąsem Katarzyna - ale i tak się cieszę, że mogę pracować z Vierim – dodała natychmiast.
                Ruszyły obie do jadalni, z tacami zastawionymi jedzeniem.
- O której przylatuje Fabio? – spytał Andrzej, kiedy usiadły za stołem.
- Myślę, że wyląduje lada moment, ale zanim dojedzie z Warszawy… - Katarzyna zastanowiła się chwilę – W każdym razie powinien zdążyć na rozprawę.
- Podobno Stefano zostaje w Turynie?     
- Tak zdecydowaliśmy. Wydawało nam się, że lepiej nie pokazywać go Łucji. Już przebolałam, że nie mogę nikogo oskarżyć o porwanie, bez narażania Stefano – Katarzyna nie była jednak w stanie ukryć frustracji – Scusa mi, che parlo polacco, ma e unica possibilita… (Wybacz, że mówię po polsku, ale to jedyna możliwość…) – zwróciła się do ochroniarza, który nawet nie starał się słuchać ich rozmowy, zafascynowany kiełbaskami podanymi na śniadanie. Będąc z Fabiem posługiwała się włoskim, a w podróżach czasem angielskim. Teraz z przyjemnością mówiła w ojczystym języku.
- O czym tak gadałyście w kuchni? – Andrzej nagle zrobił się strasznie dociekliwy – zakładam, że nie o rozprawie.
- Nie – Karolina wydęła usta – Kaśka opowiadała mi, jakim czułym i wspaniałym mężem będzie Fabio… i nie ma to związku ze stanem konta – dodała, uprzedzając ewentualny sprzeciw ze strony męża.
- Dobra, dobra. Omówmy lepiej kwestię rozprawy. Co prawda jesteś tylko świadkiem, ale nie daj się wyprowadzić z równowagi. Załóż od razu, że każde pytanie ze strony obrońcy jest podchwytliwe. Nie daj się wciągnąć w żadne: „Co pani sadzi? Jak pani myśli?”. Nie sądzę, nie myślę. OK.? Mówię poważnie! Zarzuty postawili tylko bezpośrednim sprawcom. Widziałem ich zeznania. Nie mają nic na Zawadzkiego w tej sprawie, więc nie daj się sprowokować.
- Spokojnie – Katarzyna poklepała go po dłoni – wystarczy mi, że skażą tego drania, który prowadził samochód. Kita mówił mi wczoraj, że cały czas prowadzi jeszcze dochodzenie w sprawie Zawadzkiego i on prawdopodobnie straci firmę. Dla ludzi jego pokroju, strata pieniędzy jest wystarczająco dotkliwa. Chociaż, gdyby się udało wykazać, że to on stoi za śmiercią Roberta…
- Zapomnij o tym – Andrzej pogroził jej palcem – przecież nie chcesz ujawnić źródła informacji…
- Obiecuję! – uniosła dłoń, jak do przysięgi.
---
                Od dwudziestu minut, obrońca mężczyzny oskarżonego o spowodowanie śmierci Roberta Parsa, zadawał Katarzynie pytania, na które odpowiadała cierpliwie, mimo, że oskarżyciel co chwila wnosił sprzeciw. Wyglądało to tak, jakby była ona stroną, a nie świadkiem.
- Twierdzi pani, że przez rok była pani w posiadaniu ważnych dokumentów pozostawionych przez pani męża i nie udostępniła ich pani policji? – pytania obrońcy stawały się coraz bardziej natarczywe.
- Sprzeciw – prokurator musiał interweniować po raz kolejny– pani jest świadkiem. Z akt nie wynika, że świadek cokolwiek ukrywała. Poza tym, do czego ma to prowadzić?
- Obrona chce udowodnić, że był to nieszczęśliwy wypadek, a ofiara miała coś do ukrycia i dlatego wyskoczyła z samochodu – obrońca spojrzał na Katarzynę z chytrym uśmieszkiem.
                Spojrzała na Fabia, siedzącego miedzy Karoliną i Andrzejem, którzy szeptem tłumaczyli mu pytania i odpowiedzi. Był wyraźnie zirytowany postawą adwokata, ale starał się zachować spokój.
- Mogę odpowiedzieć – powiedziała spokojnie, a kiedy sędzia kiwnął głową, ciągnęła – nie miałam pojęcia, że posiadam takie dokumenty, bo były opatrzone hasłem, które odkryłam przypadkiem. Mąż nigdy o nich nie wspominał. Udostępniłam je zaraz po dokonaniu odkrycia.
- Komu je pani udostępniła? – spytał obrońca.
- Wielu osobom. Nie wiedziałam, co to jest, więc pytałam. Chodzi panu o kogoś konkretnego? – spytała niewinnym tonem, ale obrońca zrozumiał, że to atak i jeśli chce odpowiedzi, musi zapytać konkretnie.
- Może pani wymienić kilka z tych osób? – spytał ostrożnie.
- Porucznik Adam Kita, mecenas Karolina Lis, jej mąż mecenas Andrzej Lis, ich wspólnik mecenas Aleksander… - zaczęła wymieniać, udając, że się zastanawia nad każdym kolejnym nazwiskiem.
- Wystarczy, rozumiem, że lista osób jest długa. – sędzia wyraźnie tracił cierpliwość – Panie mecenasie, proszę dalej – ponaglił obrońcę.
- Czy pani widziała ten zapis? – najwyraźniej wytoczył ostatnie działo, bo był bardzo zadowolony z siebie, kiedy podsunął Katarzynie zapis szablonów ze skrzynki keticjo@gmail.com. – Wysoki sądzie, jest to zapis korespondencji mailowej, znany policji – pokazał kartkę sędziemu.
- Tak, widziałam – odparła spokojnie – to zapis szablonów ze skrzynki, do której dostęp uzyskałam. Adres mailowy i hasło były również w laptopie, w części zabezpieczonej hasłem. Taki sam zapis przekazałam porucznikowi Kicie – wyjaśniła spokojnie, choć czuła jak serce zaczyna jej podchodzić do gardła. Obrońca z pewnością wyciągnął to, licząc, że zaprzeczy. Chciał wykazać, że coś ukrywała i jest niewiarygodna, albo liczył na to, że poda nazwisko Kieć… ale to, że wysłał wiadomość do Kieciowej było zapisane w zeznaniach, które złożyła w prokuraturze, więc nie na to liczył…
- Czy może pani nam powiedzieć czyja to korespondencja?
- Nie wiem. Wszystkie informacje dotyczące tej skrzynki i wysłanych maili, przekazałam policji. Proszę ich zapytać – odparła z zatroskaniem. Ty parszywy draniu, nie wierzę, żeby łajzę siedzącą na ławie oskarżonych było na Ciebie stać, pomyślała. Według Lisów, adwokata opłacił Zawadzki w zamian za milczenie na temat jego udziału. Tylko dlaczego zadawał jej takie pytania? Przecież mogła wymienić jego nazwisko… Chyba, że właśnie o to im chodziło. Tylko dlaczego?
- Proszę zaprotokołować – sędzia spojrzał na obrońcę przeciągle – czy ma pan jeszcze jakieś pytania, panie mecenasie?
- Nie, dziękuję – odparł tamten bez entuzjazmu.
- W takim razie, świadek jest wolna – sędzia spojrzał na Katarzynę.
                Dalej wszystko potoczyło się już bez niespodzianek. Mimo płomiennej przemowy obrońcy, sędzia uznał, że nie ma mowy o wypadku, skoro doktora Parsa pozostawiono na ulicy bez pomocy. Kradzież telefonu i próba zastraszenia jego żony, zostały również wzięte pod uwagę.
- Osiem lat, bez zawiasów, to przyzwoita kara – szepnęła Karolina, po ogłoszeniu wyroku – pewnie będzie się odwoływał, ale nie sądzę, żeby dostał mniej. Napad rabunkowy, wypchniecie z samochodu, nieudzielenie pomocy... Zastanawiam się tylko, dlaczego całą winę wziął na siebie? To się nie trzyma kupy.
- Widocznie wolał pójść siedzieć, niż zadrzeć z Zawadzkim – pokiwała głową Katarzyna. Porucznik Kita też uważał, że Zawadzkiego bało się wiele osób, nie wyłączając Kieciów i Nowaka. Nie będzie miał łatwego zadania, pomyślała. Fabio objął ją ramieniem i razem z Karoliną wyszli na korytarz. Andrzej został jeszcze na sali.
- E finta! (Koniec!) – westchnął Fabio z ulgą – Che cosa vuoi fare nel pomeriggio? (Co chcesz robić po południu?)         
- Devo comprare una cosa di ambra per Vanessa (Muszę kupić coś z bursztynu dla Vanessy)
- Non viziarla cosi! (Nie rozpieszczaj jej tak!) – Fabio spojrzał na Katarzynę z wyrzutem.
- Och, przestań! - popatrzyła na Fabia z wyrozumiałością. Sam rozpieszczał je obie jak wariat… - Opowiadałam jej o zamkniętych w bursztynie częściach roślin i owadów. To ma być łyżeczka z bursztynem dla Gianluki. Nawet dała mi dziesięć euro z kieszonkowego, żeby było wiadomo, że to od niej. Tylko mnie nie wydaj, bo to miała być niespodzianka…
                Dlaczego nie poznałem Cię wcześniej, pomyślał Fabio, patrząc na Caterinę z miłością. Dlaczego nie Ty jesteś jej matką? Po raz kolejny dziękował Bogu za kobietę, którą miał przy sobie. A tak niewiele brakowało… Na prośbę Cateriny, Święta mieli spędzić razem z Vanessą i Valerią. Po raz pierwszy od śmierci Tiziany, nie traktował zaproszenia całej rodziny, jak obowiązku. Po raz pierwszy zamiast zwykłej kolacji, spędzą wieczór wigilijny przy zastawionym dziwnymi potrawami stole i będą składali sobie życzenia, łamiąc się przywiezionym z Polski opłatkiem, jak go nazywała Caterina. On miał tylko jedno życzenie: żeby Caterina była przy nim zawsze…
- Fabio? – Katarzyna przyjrzała mu się uważnie – hai strana espressione sul viso… (masz dziwny wyraz twarzy…)
- Stavo pensando ai regali… (Myślałem o prezentach…) – w oczach Fabia pojawiły się wesołe ogniki, a na widok zdziwienia na twarzy Katarzyny dodał – vorrei un fiocco rosso…
- Fiocco Rosso? (Czerwoną kokardkę?) – Katarzyna zmrużyła oczy, ale zanim Fabio dokończył, usłyszała stłumiony chichot Karoliny.
- Ciekawe gdzie masz ją sobie zawiązać? – wyszczerzyła zęby do przyjaciółki – tyle, to nawet ja rozumiem.
- Moglibyście chociaż w sądzie zachować powagę – fuknęła, czerwieniąc się, Katarzyna, ale po chwili uśmiechnęła się pod nosem.
W tej chwili w drzwiach sali sądowej ukazał się Andrzej i podszedł do przyjaciół.
- Wygląda na to, że tylko Kieciowej się upiecze – stwierdził – ten „łach” pójdzie siedzieć, dyrektor nie będzie dyrektorem, a Łucja nie dostanie więcej drogich prezentów... 
- To wystarczy – Katarzyna wzięła Karolinę za ręce – dostałam drugie życie i nie śmiem prosić losu o więcej. Poza tym Nowak okazał się mniejszym draniem, niż myślałam.
- Wiem, wiem – mrugnęła do niej przyjaciółka – Teraz, to Ty byś wybaczyła nawet diabłu. Wiesz co? Wiem, że jesteśmy tu z powodu Roberta i w ogóle… ale muszę to powiedzieć… Jesteście tacy… tacy… zakochani, jak nastolatki! Po prostu Ci zazdroszczę – uścisnęła dłonie Katarzyny – tak się cieszę, że jesteście razem...
- What time is it? I would like invite you for a dinner – Fabio był wyraźnie rozluźniony.
- Go. I'll join you in a moment (Idźcie. Za chwilę do Was dołączę) – rzuciła Katarzyna i zerknęła znacząco w stronę toalety.
                Dobiegły ją jeszcze przekomarzania Karoliny i Fabia, sprzeczających się, kto ma kogo zaprosić na obiad, po czym drzwi się zamknęły. Wyjęła telefon i głęboko odetchnęła, zanim odszukała numer mamy Roberta. Nie chciała rozmawiać z nią przy pozostałych. Nigdy nie były sobie szczególnie bliskie, ale darzyły się szacunkiem, więc uznała, że powinna dowiedzieć się od niej o wyroku. Kabiny wyglądały na puste. Podeszła do okna i zerknęła na parking przed budynkiem sądu. Luca i Marco stali obok ich samochodów. Drzwi za plecami Katarzyny skrzypnęły cicho.
- Co za radość widzieć panią w dobrym zdrowiu…
Katarzyna aż podskoczyła z wrażenia. Poznałaby wszędzie ten głos, na pozór uprzejmy…
– Dobrze pani wygląda, pani doktor. Włoskie słońce pani służy…
- Dziękuję – odparła siląc się na spokój – Widzę, że nie traci pani dobrego samopoczucia, pani redaktor.
- Mamy pewne przejściowe kłopoty… - na twarzy Łucji pojawił się grymas złości – ale pewnie pani to wie. Zresztą zawdzięczmy to pani… – wysyczała.
- Zawdzięczacie to sobie – odparła Katarzyna spokojnie – trzeba było zostawić mnie w spokoju…
- Co pani tam wie! – przerwała jej Łucja – Trzeba było oddać mi tego laptopa. Nie ma pani pojęcia, w co się pani wplątała!
- Owszem, mam. Przekazałam prokuraturze dowód na to, że dyrektor brał łapówki od firm – wzruszyła ramionami – Zdaje się, że ten, co daje, ma mniejsze kłopoty… Przecież o porwanie ani o groźby Was nie oskarżono. Chociaż, dzisiaj aż mnie korciło… Trzeba było lepiej wybrać adwokata.
-  Jakiego adwokata? O czym pani mówi? – Łucja wydawała się szczerze zaskoczona.
- Niech pani nie udaje. Tego drania nie stać na takiego obrońcę, a „z urzędu” go nie dostał. Tylko dlaczego mam wrażenie, że byłby szczęśliwy, słysząc nazwisko Zawadzki, w związku z tymi mailami?
                Z satysfakcją zauważyła, że Łucja pobladła. Jej ciemne oczy patrzyły na Katarzynę z nienawiścią. Czyżby narzeczony nie mówił jej wszystkiego? A może nie on opłacił adwokata? Ale jeśli nie on, to kto?
- Trzeba było oddać mi tego laptopa – powtórzyła szeptem, od którego Katarzyna dostała „gęsiej skórki” – pożałujecie…
- Grozi mi pani? – zerknęła przez okno. Marco stał przy samochodzie rozglądając się na boki. Luca gdzieś zniknął.
- Ja? – zaśmiała się, ale zaraz spoważniała – Nie wie pani, z kim zadarła. Nie schowa się pani nawet we Włoszech…
- Nie muszę się chować. Nie popełniłam żadnego przestępstwa, w odróżnieniu od naszych wspólnych znajomych… - teraz Katarzyna  obdarzyła Łucję uśmiechem, choć w głębi duszy czuła coraz większy niepokój.
- Nic im pani nie zrobi. Są nietykalni. Nie rozumie pani? Raka boją się wszyscy! Ci bardzo ważni i wpływowi też. Dla nich nie zabraknie kontraktu pod koniec roku! No i można na nim zarobić. Naiwna kobieto! My tylko wykonujemy polecenia – skrzywiła się – A teraz mamy kłopoty. Duże kłopoty! Bo nie upilnowaliśmy niesfornej lekarki… Ale to jeszcze można naprawić. Prawda?
                Jednak mi grozi, przemknęło przez myśl Katarzynie. Na korytarzu dało się słyszeć szybkie kroki kilku osób.
- Kaśka! – w drzwiach ukazała się Karolina, ale na widok Łucji stanęła jak wryta.
- Już idę – Katarzyna minęła Łucję w chwili, gdy w drzwiach ukazał się Fabio, a za nim Luca – Zagadałam się, przepraszam, że czekaliście. Życzę powodzenia – dodała chłodno, odwracając się na moment do Łucji.
- I wzajemnie – lodowaty ton, jakim Łucja wypowiedziała ostatnie słowa, przyprawił Katarzynę o dreszcz.
- Sei pallida (Jesteś blada) - w głosie Fabia wyczuła niepokój.
- Non è niente, amore (To nic, kochanie) – odparła spokojnie.
                Fabio objął ją ramieniem i ruszyli korytarzem, wymijając spieszących na rozprawy prawników i ich klientów. Karolina i Luca szli za nimi. Katarzyna nie obejrzała się więcej za siebie. Miała poczucie, że rozliczyła się z przeszłością. Nie chciała się mścić.
                                                                          KONIEC

środa, 8 października 2014

Rozdział 39



Z tarasu apartamentu na ostatnim piętrze hotelu Le Meridien Barcelona, rozpościerał się przepiękny widok. W dole tętniła życiem La Rambla, centralna ulica miasta, pełna turystów, handlarzy, wszelkiego rodzaju grajków, sztukmistrzów i złodziejaszków. Na wprost widać było ostatnie kondygnacje budynku obłożonego jasnym piaskowcem, a z boku rozpościerała się panorama miasta, na tle porośniętego bujną roślinnością wzgórza. Słońce rozgrzało płytki, którymi wyłożono taras i unoszące się nad nimi powietrze drgało, poruszając liśćmi drzewek pomarańczowych umieszczonych w jasnych terakotowych donicach. Proste, ale eleganckie umeblowanie nawiązywało do stylu, w jakim urządzono apartament. Luksus, bez ostentacji.

                Katarzyna od kilku minut stała nieruchomo, wsparta o blat ustawionego na tarasie drewnianego stołu. Ciepłe płytki przyjemnie ogrzewały jej bose stopy. Fabio zostawił ją w ogromnym apartamencie pod opieką Stefano, a sam z Milą pojechał na spotkanie. Prawie go zmusiła, by nie odwoływał niczego i zostawił ją samą. Kiedy był przy niej, nie była w stanie myśleć logicznie. Jego zapach, dotyk, głos... Teraz, kiedy go nie było, ogarnął ją lęk. Nie, to nie był lęk, to była panika! Miała ochotę zbiec na dół i uciekać przed siebie, gdzie ją oczy poniosą. Historia jego krótkiego małżeństwa była tak niesamowita i przygnębiająca… Co takiego powiedział, że znów mu zaufała? Użył magicznego słowa, „kocham Cię” i uwierzyła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo pragnęła mu zaufać. Nic się nie zmieniło. Byli dokładnie tam, gdzie się rozstali… Bardzo długo, to może być rok, albo pół, albo…

                Rozległo się pukanie do drzwi. Szybko weszła do pokoju, ale ich nie otworzyła. Zadzwonił telefon i podniosła słuchawkę. – Caterina, sono d’avanti alla tua porta. Mi apri? (… jestem przed Twoimi drzwiami. Otworzysz mi?) – poznała głos Stefano.

 - Ma certo (oczywiście) – odparła.

- Brava! – pochwalił ją.

- Raczej wystraszona – odparła bez entuzjazmu. Świadomość, jak łatwo dała się podejść Łucji, wytrącała ją z równowagi.

 – Co robimy? Czujesz się na siłach, żeby pójść do sklepu, czy zamówić Ci sukienkę przez telefon? Passeig de Gracia jest niedaleko, ale jeśli jesteś zmęczona…

- Chętnie się przejdę – ruszyła po torebkę, ale nagle zatrzymała się w połowie drogi – nie mam karty, ani pieniędzy… - zupełnie zapomniała omówić to z Fabiem.

- Ostatni raz zabieram Cię na zakupy! – Stefano sięgnął do kieszeni i pokazał jej kartę kredytową, którą doskonale znała – Następnym razem pójdziesz sama, albo z Milą – udawał zagniewanego.

                W każdej innej sytuacji rozbawiłby ją swoim gderaniem, ale tym razem była po prostu sparaliżowana tym, co się działo wokół niej. Znów się w to pakuję, lamentowała w duchu, z góry wiedząc, że jestem na przegranej pozycji. Stefano przyjrzał jej się uważnie, ale nic nie powiedział.

Szli w milczeniu przez miasto, trzymając się za ręce, by się nie rozdzielił ich tłum turystów. Kiedy skręcili z Rambli w Passeig de Gracia, nieco się przerzedziło i mogli rozmawiać.

- Nie wyglądasz na szczęśliwą – stwierdził Stefano, patrząc na Katarzynę z ukosa.

- Nie powinieneś mnie tu przywozić – odparła, unikając jego wzroku.

- Wiem – przyznał niechętnie – chociaż… - zawahał się – sam już nie wiem… Kocham Fabia, jak brata i chciałbym jego szczęścia… ale Twojego też… - dodał.

                Uśmiechnęła się smutno. Weszli do pierwszego ze sklepów. – Potrzebuję sukienki… - zaczęła.

- Dwóch – poprawił ją Stefano – wieczorem idziecie na kolację z klientami Fabia, ale kazał zarezerwować dla naszej czwórki małą salę na lunch.

- Potrzebne mi dwie sukienki. Na lunch może być ta – wskazała zwiewną sukienkę z cienkiego bladoniebieskiego materiału – a na wieczór może być ta granatowa z jedwabiu – spojrzała na Stefano, który kiwnął z uznaniem głową.

                W kolejnym sklepie dokupili szpilki ze srebrzystych paseczków i mikro-torebkę. Katarzyna wybrała jeszcze po drodze trochę bielizny, koszulki polo i szorty. Stefano nie mógł się nadziwić, że w takim tempie potrafiła się ubrać na cały pobyt w Barcelonie. Starał się podnieść ją na duchu, ale w końcu dał za wygraną. – Jeśli zdecydujesz się wyjechać – powiedział powoli – nie zostawię Cię samej. Pomogę znaleźć inne miejsce i zorganizuję wszystko…

- Dzięki Stefano – popatrzyła na niego w zamyśleniu – jesteś prawdziwym przyjacielem. Myślę, że musimy dzisiaj porozmawiać i ustalić, czego oboje z Fabiem chcemy. Potem zdecyduję… 

                Stojąc pod prysznicem układała sobie całą przemowę, którą miała zamiar wygłosić. Brakowało jej słów, ale starała się przypomnieć sobie ich jak najwięcej: insicurezza (niepewność), la paura dell futuro (strach przed przyszłością), la solitudine (samotność) … Chciała żeby zrozumiał… Wiedziała, jak to funkcjonuje. Pójdą na lunch, potem na wspaniałą kolację i wylądują w łóżku, a za kilka dni będzie zakochana bez pamięci… Już była zakochana bez pamięci…

                Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Delikatny makijaż zatuszował oznaki zmęczenia. Spałam tyle godzin, pomyślała, a nadal jestem niewyspana. Delikatna koronka bielizny podkreślała opaleniznę, pamiątkę z wakacji na Stelli Marinie. Miała wrażenie, że było to tak dawno… Tuż za drzwiami łazienki stały srebrne szpilki. Sięgnęła po nie. Zakładając je, myślała o Fabiu, który z pewnością zwróci uwagę na jej nogi. Dla niego je kupiła. On je kupił, poprawiła się, ja je tylko wybrałam! Przeszła się przed lustrem i stanęła, oglądając się od tyłu. Podobnie zrobiłam w Wenecji, uśmiechnęła się do siebie. W sypialni czekała na wieszaku sukienka. Ruszyła w jej kierunku.

- Sei divina! (jesteś boska) – niski głos pełen zachwytu sprawił, że aż podskoczyła.       

- Mi hai spaventata! (Przestraszyłeś mnie!) 

- Non volevo. Ti amo. Voglio che tu sia felice con me (Nie chciałem. Kocham Cię. Chcę, żebyś była ze mną szczęśliwa) – Fabio podchodził, wpatrując się w nią z zachwytem.

- Ci sono… (Jestem…) - spuściła wzrok. Nie potrafiła kłamać, patrząc mu prosto w oczy.

- Non mi sembra (Nie wydaje mi się) – uśmiechnął się. Wiedział doskonale, czego się bała. Wiedział też, że był tylko jeden sposób, by przestała się bać. Odgarnął jej włosy, obejmując delikatnie szyję i dotykając kciukiem płatka ucha  – Brakuje tu odrobiny blasku – powiedział powoli i sięgnął drugą ręką do kieszeni.

- O nie! – chciała się odsunąć – dość mi już dałeś! Naprawdę nie przyjmę niczego więcej…

- Zastanów się dobrze – patrzył na nią dziwnym wzrokiem. Wyjął z kieszeni pudełeczko wielkości dłoni – Na pewno nie chcesz zobaczyć, co Ci kupiłem? – spytał otwierając powoli wieczko, ale nie pokazując wnętrza.

- Fabio, mówię poważnie. Jeśli to ma być związek, nie chcę zależeć we wszystkim od Ciebie. Mogę pracować i … Nie złość się, ale ja nie chcę być dziewczyną do utrzymywania – załamała ręce - Wiem, że jesteś bogaty i przyzwyczajony do takiego życia i do tego, że kobiety Ci nie odmawiają, kiedy robisz im prezenty, ale…

                Fabio uniósł brwi i wpatrywał się w Katarzynę z rozbawieniem. Umilkła, by nabrać tchu, a wtedy odwrócił pudełeczko, ukazując jego zawartość.

- O Boże! – zakryła dłonią usta – czy to jest…?

- Tak, to jest diament, a właściwie trzy, bo pomyślałem, że kolczyki będą pięknie dodawały blasku Twoim oczom – Fabio sięgnął do pudełeczka – Caterina, czy pozwolisz mi stać się nie tylko Twoim mężczyzną, ale też Twoim mężem? – trzymał w dłoni prosty pierścionek z białego złota. W obrączce wycięto otwór i w misternym koszyczku oprawiono kamień wielkości grochu. Obok niego spoczywały identyczne kolczyki.

- Ja… nie wiem, co powiedzieć… - nagle brakło jej tchu. Stała przed Fabiem i wpatrywała się w lśniący pierścionek, który powoli wsuwał jej na palec – Sei sicuro? (Jesteś pewien?) – pragnęła tego najbardziej na świecie, a teraz drżała na myśl, że robił to pod presją.

- Piu di qualsiasi altra cosa. E Tu? (Bardziej niż czegokolwiek innego. A Ty?) – niski głos otulał ją swoim ciepłym brzmieniem, a orzechowe oczy miały wyjątkowo ciemny odcień – Non mi hai risposto... (nie odpowiedziałaś mi…)

- Si… - wyszeptała – O mio Dio, si! E Ti giuro, che non ti faro’ mai del male. (O mój Boże, tak.  I przysięgam, że nigdy Cię nie skrzywdzę).

- Lo so, amore, lo so... (Wiem, kochanie, wiem…) – szeptał, całując delikatnie jej szyję – Powinienem dać Ci to w jakimś wyjątkowym miejscu…

- Non dire sciocchezze (Nie gadaj głupstw) – wyszeptała. Znajdowali się w eleganckim apartamencie, w centrum Barcelony, w najpiękniejszym miejscu, jakie mógłby wybrać...

Sei cosi bella (Jesteś taka piękna) – szepnął, przesuwając palcem po szwie stanika. Zarzuciła mu ręce na szyję i sięgnęła do spragnionych ust, które natychmiast odpowiedziały głębokim, pełnym pasji pocałunkiem. Ciepła silna dłoń spoczęła u podstawy jej pleców, dociskając ją do… Tak, ona też go pragnęła… Przywarła do niego całym ciałem - Prima di pranzo, vorrei un antipasto... (Przed lunchem, chciałbym przystawkę…) – wychrypiał, ściągając pospiesznie koszulę.

Gładki lśniący stół w salonie podkreślał doskonale złocisty odcień skóry Cateriny. Leżała przed nim najpiękniejsza kobieta, jaką widział. Włosy rozsypały się swobodnie na blacie, stanowiąc tło dla ułożonych za głową rąk. Jedną nogę ugięła w kolanie i oparła stopę na blacie, podczas, gdy druga zwisała swobodnie, lekko się kołysząc. Ciało miała wygięte, tak, że przylegało do stołu tylko łopatkami i pośladkami. Napotkał spojrzenie błękitno-zielonych oczu, w którym utonął… Położył dłoń na jej dekolcie i przesunął powoli w dół, aż do złączenia ud, wydobywając z niej przeciągły jęk. Czuł, że jest twardy jak skała, ale nie chciał się spieszyć. – Per la prima volta lo facio con mia fidanzata (Po raz pierwszy robię to z moją dziewczyną) – powiedział powoli, jakby upajając się swoimi słowami. Towarzyszył im cichy pomruk aprobaty. Z zadowoleniem przesunął dłonią od uda, aż do stopy w srebrnym oplocie paseczków, a następnie założył ją sobie na ramię. Gładził wewnętrzne strony ud, patrząc jak delikatne majteczki nasiąkają wilgocią. Nachylił się nad Cateriną i zsunął jej ramiączka stanika, uwalniając obrzmiałe piersi. Oparł się na łokciach i objął je  dłońmi. Skupił na nich całą swoją uwagę, całował je i pieścił, ssał i kąsał… Chciał, by ten raz był wyjątkowy, niezapomniany, jedyny... Zapragnął, by zapamiętała ten dzień nie tylko z powodu pierścionka… Jęczała i prężyła się pod wpływem jego pieszczot, ale on nie przestawał nawet na chwilę. Odchylił się wreszcie i spojrzał na swoją ukochaną. Zaróżowione policzki i przymglony wzrok sprawiały, że wyglądała jeszcze piękniej. Ogarnęła go dziwna tkliwość i poczuł, że kocha ją jeszcze bardziej, niż mu się wcześniej wydawało. Chciał to okazać w każdy możliwy sposób.

- Fabio – jęknęła - amore mio…

- Voi ancora? – spytał. Koronkowe majtki wylądowały na podłodze obok jego koszuli. 

                Katarzyna poczuła jak ciepły język smagnął jej najwrażliwsze miejsce, a potem nastąpił istny Armagedon. Fabio potrafił pieścić, o czym wielokrotnie miała okazję się przekonać, ale tego dnia postanowił chyba doprowadzić ją do szaleństwa. Kilka dni bez niego, żal, że go utraciła, tęsknota, niepewność, a teraz świadomość, że są razem, stanowiły mieszankę wybuchową… Czuła, że gdyby nawet jej nie dotykał, już sama jego obecność byłaby wystarczająco podniecająca. Jednak, to, co robił z nią w tej chwili, było najbardziej wyrafinowanym zestawem pieszczot, jaki mogła sobie wyobrazić. Porównanie z przystawką było jak najbardziej na miejscu. Fabio całował i skubał zębami jej delikatne ciało tak, że powoli zatracała się we wzbierającej  fali rozkoszy. Pragnął jej tak, jak ona pragnęła jego. Chciał być jej mężczyzną? JEJ MĘŻCZYZNĄ, w każdym znaczeniu tego słowa! Pieścił ją teraz w najcudowniejszy sposób… Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Uniosła ręce zza głowy i wsunęła palce w kędzierzawe ciemne włosy, przyciągając bezwiednie jego głowę do siebie. Gardłowy pomruk dotarł do niej równocześnie ze świadomością, że w jej podbrzuszu właśnie następuje eksplozja… Krzyknęła  i zamarła w bezruchu, bez tchu, bez świadomości, jakby zawieszona w próżni…

- Amore, respira  - uniósł głowę, oblizując usta koniuszkiem języka. Przez chwilę upajał się widokiem kochanki, po czym rozpiął spodnie i pozbył się pozostałych części garderoby. Jego potężny wzwód nie napotkał oporu. Caterina leżała, jak ogłuszona, niedawnym orgazmem. Powitała go miękkością, ciepłem i wilgocią. Kiedy w nią wszedł, stęknęła cicho i wyciągnęła do niego ręce. Przyciągnął ją do siebie, a wtedy oplotła mu biodra nogami, przytrzymując się jednocześnie jego ramion. Gładził jej talię, biodra i pośladki, napawał się gładkością skóry… Brakowało mu jej dotyku, jej zapachu, jej delikatnego uśmiechu… Teraz miał to wszystko… Należała do niego i on należał do niej. Zaufała mu tyle razy, a teraz składała swój los w jego ręce… Poczuł falę gorąca w podbrzuszu, a zaraz potem dreszcz gdzieś u podstawy kręgosłupa. Doznanie było tak silne, że aż zakręciło mu się w głowie. Jeśli to miało potrwać, musi zwolnić… - Piccola mia – wyszeptał wprost do jej ucha – Ti voglio cosi tanto…

- Anchio… Ti… voglio…, Fabio… – szept jej się rwał, oczy zamykały... Wpiła się opuszkami palców w jego barki. Poczuł na skórze jej paznokcie – Kocham Cię - powiedziała miękko i przytuliła policzek do jego ramienia – Kocham Cię… - powtórzyła.

                Wiedział, co powiedziała. Pamiętał doskonale ich rozmowę na jachcie, a teraz szeptała to do niego. Dziwne słowa brzmiały mu w uszach, jak najpiękniejsza muzyka. Pochylił się do przodu, przyciskając ją do twardego blatu. Wpatrywał się w jej twarz, oczy, usta… Lubił seks i potrafił się nim cieszyć, ale radość jaką odczuwał robiąc to z ukochana kobietą, nie dawała się porównać z niczym innym. Nagle zapragnął poczuć Caterinę jeszcze mocniej, głębiej, bardziej... Nic już się nie liczyło, istnieli tylko oni dwoje. Czas płynął swoim tempem gdzieś obok nich. Poczuł jej dłonie na pośladkach. Wbiła paznokcie w naprężone mięśnie, jęczała głośno przy każdym pchnięciu, ale to już nie miało znaczenia. Fabio parł naprzód jak lokomotywa, spychając ich w przepaść… Caterina odchyliła głowę, ukazując zarys żuchwy i podbródka. Widział tętniącą arterię na jej odgiętej szyi, prawie czuł ciepło płynącej krwi, widział jej wzrok utkwiony w czymś… Spojrzał tam, gdzie ona i ujrzał ich odbicie w szklanych taflach drzwi tarasu. Stanowili widok jedyny w swoim rodzaju, nadzy, lśniący od potu, spleceni... połączeni… Jej szczupła sylwetka, jasna skóra, sterczące w górę piersi i jego napięte mięśnie, białe zęby w szerokim uśmiechu…

- Faaabio! – dotarł do niego jej przeciągły krzyk. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, w których prawie nie było widać tęczówek, zastygła, wygięta w łuk, piękna… Jeszcze jedno pchnięcie… jeszcze jedno i… runął za nią w otchłań, której istnienia nawet nie przeczuwał. Wszystko wokół wydawało mu się jakieś nierealne i dalekie. Caterina opuściła nogi w dół, sunąc wilgotnymi udami po jego biodrach i udach. Przyciągnął ją do siebie i tulił, jak dziecko, jak drogi skarb…                

                Katarzyna czuła, jak pod powiekami wzbierają jej łzy. Szczęście przyszło do niej samo, w najmniej spodziewanym momencie, w chwili, gdy już nie śmiała o nie prosić. Tak, jak powiedziała Mila, wiele złego i wiele dobrego… Gorąca łza wyśliznęła się spod jej powieki i spłynęła po policzku przyciśniętym do piersi Fabia. W ślad za nią, potoczyły się kolejne.   
- Cateri’, piangi? (…płaczesz?) - Fabio odchylił się do tyłu tak, by móc spojrzeć jej w oczy.
- Avevo paura… (Bałam się…) – wyszeptała drżącymi wargami, ale nie dokończyła, bo głos uwiązł jej w gardle.
Z pozoru silna kobieta, która często brała w swoje ręce ludzkie życie, drżała teraz jak listek. Poruszyło to Fabia do głębi - Tesoro, sono vicino. Nessuno Ti fara’ del male (Skarbie, jestem blisko. Nikt Cię już nie skrzywdzi) – gładził delikatnie jej włosy, uspokajał – Ti proteggero’ (Ochronię Cię)
                Wtuliła się w opiekuńcze ramiona i westchnęła z ulgą. Nie bała się innych… Bała się siebie i tego, że popełniła błąd i że go utraciła…
---
                Kiedy weszli do niewielkiej sali, która bardziej przypominała elegancką jadalnię, niż restaurację, Mili i Stefano jeszcze nie było. Z głośników sączyła się cicha, kojąca muzyka. Równie przyjemny był delikatny zapach kwiatów, ustawionych w czterech smukłych wazonach wokół stołu.

- Fabio – uniosła głowę i spojrzała mu w oczy – Non lo diciamo a nessuno, a parte Mila e Stefano. Vanessa dovrebbe sapere per prima… (nie mówmy na razie nikomu, poza Milą i Stefano. Vanessa powinna dowiedzieć się pierwsza…)

- Pensi a tutto (Myślisz o wszystkim) – spojrzał na nią z podziwem, a potem musnął ustami dłoń, na której połyskiwał pierścionek zaręczynowy – Diciamo, che e’ un segreto per il momento (Powiemy, że to na razie tajemnica) – odwrócił się w stronę Mili i Stefano, którzy pojawili się w drzwiach - Vi dobbiado dare una notizia… (Musimy Wam coś powiedzieć…)
- Penso, che gia sappiamo! (Myślę, że już wiemy!) – Mila nie potrafiła opanować emocji – E fantastico!
- Gia? (Już?) – spojrzeli na siebie zdumieni – Da chi? (Skąd?)
- Avevi il cellulare spento, allora la Signora ha chiamato me… (Miałeś wyłączony telefon, więc Starsza Pani zadzwoniła do mnie…) - Stefano wydawał się zaskoczony ich reakcją.
- Mia Madre lo sa? (Moja matka wie?) – Fabio uniósł brwi, ale nagle go oświeciło – O mio Dio! Alessia! – sięgnął do kieszeni po telefon, ale Stefano był szybszy. Podsunął im wyświetlacz swojego iPhona, na którym zobaczyli zdjęcie główki niemowlęcia. Miało ciemne włoski i zaciśnięte szparki oczu. Spało.
- Ecco Gianluca!
                Katarzyna patrzyła na Fabia, który wpatrywał się w małą twarzyczkę, jakby szukając w niej podobieństwa. Do siostry czy do siebie, pomyślała. Poczuła ukłucie żalu, że ona raczej nie będzie w stanie dać mu takiej radości. Fabio już wybierał numer Alessandry, gdy jego wzrok padł na Katarzynę wpatrzoną w ekran telefonu.
- Non Ci pensare nemeno (Nawet o tym nie myśl) – pokręcił głową – Abbiamo Vanessa, che Ti adora (mamy Vanessę, która Cię uwielbia).
- Lo so (wiem) – z trudem powstrzymywała łzy – Lo so, ma
- Cateri’, possiamo provarci (…możemy próbować) – przygarnął ją do siebie – Poi, secondo me, le prove sono le piu piacevoli! (zresztą, według mnie, próby są najprzyjemniejsze!) - dotknął jej policzka, który powoli zaczynał przybierać intensywnie różowy kolor - Rosso Ti sta bene, sai? (Ładnie Ci w czerwieni, wiesz?)
- Ma di che cavolo state parlando? (O czym Wy, do diabła, mówicie?) – Mila wpatrywała się w nich szeroko otwartymi oczami.
- Di questo… – Katarzyna uniosła dłoń z pierścionkiem, zerkając jednocześnie na Fabia, który na razie schował telefon i stał obok niej, uśmiechając się kącikiem ust. Wyglądał, jak mały łobuziak, któremu udał się wyjątkowy kawał.
- L’hai fatto… (Zrobiłeś to…) -  Stefano wyciągnął dłoń do Fabia, a potem klepnął go po przyjacielsku w ramię – Bravo! Complimenti!
Katarzyna mogłaby przysiąc, że był wzruszony. Patrzyła na dwóch mężczyzn, którzy w tej chwili wyglądali rzeczywiście bardziej na braci, niż na szefa i ochroniarza. Fabio spoważniał nagle i uścisnął rękę Stefano, a potem oparł dłonie na jego ramionach - Non credo, che riesco ripagarti tutto... (Nie sądzę, bym zdołał Ci odpłacić za wszystko...)
- State per sposarvi! (Chcecie się pobrać!) – Mila klasnęła w dłonie, jak dziecko. Szeroki uśmiech zajął miejsce zdziwienia na jej pięknej twarzy.
- Penso, che prima dobbiamo battezzare Gianluca, ma poi… (Myślę, że najpierw musimy ochrzcić Gianlukę) - Fabio znów uniósł delikatnie kąciki ust – A Natale? Che ne dici? (Boże Narodzenie? Co Ty na to?) – spojrzał pytająco na Katarzynę.
- Per me, va bene (Jak dla mnie, w porządku) – odparła.