Najpierw Katarzyna poczuła, że
łóżko się kołysze. Po chwili do jej uszu dotarł niski warkot silnika, którego
źródło znajdowało się gdzieś blisko jej głowy. Usiadła gwałtownie i zamrugała
oczami zaskoczona. Aha, była na jachcie. Rozejrzała się. Na ławeczce koło
szafki leżało ubranie, które miała wczoraj założyć. Szybko spojrzała w dół. Nie
miała na sobie nic. Ktoś odłożył szlafrok i balsam na bok, a ją okrył
prześcieradłem i cienkim kocem. Miała tylko nadzieję, że była to Karolina.
Spojrzała przez owalne okienko w burcie i zobaczyła poruszający się horyzont.
Płynęli. Ubrała się w ekspresowym tempie i
otworzyła drzwi kabiny.
- Cześć śpiochu! – Baśka krzątała
się po kuchni – Masz szczęście, że wstałaś, bo właśnie mieliśmy cię budzić na
śniadanie.
- Przepraszam, ale chyba wczoraj
zasnęłam. Mam nadzieję, że nie zepsułam wam wieczoru?
- Coś ty? – Baśka roześmiała się
szczerze – zamknęliśmy Cię na klucz i pojechaliśmy sami. Musiałaś być strasznie
zmęczona, bo nie byliśmy w stanie Cię dobudzić. Dobrze, że usłyszałam, jak
upuściłaś balsam. Ale ty masz sen – pokręciła głową – nawet Ci powieka nie
drgnęła, jak Cię okrywałyśmy.
- Dzięki – odetchnęła z ulgą –
Długo płyniemy?
- Od godziny! – Karolina
zasłoniła sobą zejściówkę – Chcemy w miarę wcześnie dopłynąć do tej zatoczki, o
której mówił Olek, żeby się zakotwiczyć w najlepszym miejscu. – zsunęła się
zgrabnie do wnętrza łodzi - Głodna?
Chyba
była głodna, ale też po raz pierwszy, od niepamiętnych czasów, miała ochotę na
jedzenie, nie dlatego, że czuła głód. Chciała usiąść z przyjaciółmi i jeść. To
było tak, jakby od początku musiała się nauczyć czerpać przyjemność z drobnych
codziennych czynności. Ucieszyła się tym. Poczuła się bezpiecznie. Jedli
śniadanie i gadali o niczym. Andrzej zrobił im szkolenie na wypadek sztormu.
Przypomniała sobie węzły. Udało im się nawet postawić żagle, mimo słabego
wiatru. Kiedy zakotwiczyli w niewielkiej zatoce o kamienistym brzegu, miała
okazję przekonać się, że woda jest ciepła i jednocześnie krystalicznie czysta. Można
w niej było pływać godzinami. Żałowała, że nie miała maski i rurki do
nurkowania. Postanowiła, że na Hvarze uzupełni nie tylko garderobę ale także
zrobi zakupy sprzętowe. Zastanowiła się, czy nie za późno na naukę nurkowania,
ale doszła do wniosku, że nie chodzi o prawdziwe nurkowanie z akwalungiem,
tylko o możliwość otworzenia oczu w słonej wodzie. Przecież w basenie
nurkowała, nie używając nawet okularów. Tak, na to nie była za stara.
Jedli
obiad na zewnątrz. Przestronny biały kokpit, po rozłożeniu stołu świetnie
spełniał rolę jadalni. Kasza gryczana, sadzone jajka i sałatka z buraczków w
occie smakowały wspaniale.
- Baśka, jesteś mistrzynią świata
w dziedzinie sałatek. Nikt już takich nie robi – westchnął Andrzej, wygarniając
ostatnie kawałeczki sałatki ze słoika.
Katarzyna
patrzyła na ogromny dwupoziomowy jacht motorowy, manewrujący u wejścia do
zatoczki. Słońce odbijało się od przyciemnianych szyb. Kadłub był potężny, ale
jego kształt dawał wrażenie lekkości. Jakieś urządzenie na szczycie wieżyczki
obracało się bez przerwy, jak mały helikopter.
- Ale krypa, co? – Andrzej
pochwycił jej spojrzenie – Ciekawe kto tym pływa?
- Pewnie jakieś obleśne stare
dziady z młodymi laskami albo celebryci – wysyczała jadowicie Baśka
- Albo „złota młodzież” za kasę
rodziców – dodała Karolina – W każdym razie, nas nie będzie na taki stać,
choćbyśmy odkładali sto lat.
- Patrzcie! – Baśka osłoniła oczy
dłonią
Zza
jachtu wyłoniły się trzy skutery wodne i zaczęły kręcić kółka na wodzie. Patrzyli
z zazdrością na baraszkująca grupę.
- Ale się bawią! Pewnie jakieś
małolaty - Olek sięgnął po lornetkę.
- Raczej nie – Andrzej zmrużył
oczy i wpatrywał się w skutery – młodzież bardziej by szalała. Ci są ostrożni.
- Czyli raczej stare dziady –
stwierdziła Baśka – No, dziewczyny, niestety się nie łapiemy. Tacy nie biorą
niczego powyżej dwudziestki.
- Chyba, że wino – stwierdziła
kwaśno Karolina – Idę sprawdzić, co z dziećmi. – dodała i zanurkowała do
wnętrza jachtu po komórkę.
- Ja też! – Baśka ruszyła za nią
Katarzyna
została z chłopakami, którzy przerzucali się informacjami na temat cen jachtów,
czarterów i skuterów wodnych. Skutery skryły się za jachtem, a na ich miejscu
pojawiła się szybka motorówka z dwoma potężnymi silnikami z tyłu. Olek aż
gwizdnął przez zęby. Skutery znów się pojawiły i pomknęły w głąb zatoczki.
Motorówka ruszyła niespiesznie za nimi. Faceci znów zaczęli dyskutować o mocy
silników i Katarzyna poczuła się niepotrzebna. Właściwie, nie było to dla niej
nic nowego. Ściągnęła przez głowę bawełnianą cienką bluzkę osłaniającą
granatowe bikini i poszła na dziób. Po drodze dobiegły ją szczebioty Karoliny
rozmawiającej z córką. Przełknęła łzy i stanęła w rozkroku. Powoli przeniosła
ciężar ciała na prawą nogę i uniosła lewą, opierając stopę na kolanie. Nie
lubiła Jogi, ale jacht nie nadawał się do biegania, a i kamienisty brzeg do
tego nie zachęcał. Z trudem utrzymywała równowagę na kołyszącym się łagodnie
pokładzie, ale szło jej coraz lepiej. Za plecami słyszała zbliżający się warkot
silnika. Skuter musiał zwolnić, bo warkot przycichł. Minął ich jacht w
odległości może 30-tu metrów i powoli skierował się do ogromnego jachtu. Warkot
za jej plecami uświadomił jej, że nadpływają następne. Zanim zdążyła
zareagować, przemknęły niebezpiecznie blisko, wywołując falę, która rzuciła nią
o pokład. Wstała przeklinając i rozcierając obolały tyłek.
- Nic się pani nie stało? – niski
głos i nienaganna angielszczyzna – Bardzo przepraszam za moich przyjaciół.
Miała
ochotę powiedzieć coś zjadliwego na temat rozrywek bogaczy kosztem zwykłych ludzi,
ale kiedy podniosła głowę, już otwierając usta, zobaczyła najprzystojniejszego
faceta, jakiego kiedykolwiek widziała. Stał na skuterze w mokrych szortach i
koszulce oblepiającej umięśniony tors. Troska w jego głosie, kiedy powtórzył
pytanie, sprawiła, że zaniemówiła. Słońce świeciło jej prosto w oczy, więc nie
widziała dokładnie twarzy, ale czuła, że ona też by jej się spodobała. Czekał
na odpowiedź, patrząc jak jej ręka masowała… o kurde! Masowała tyłek!
- Przeżyję – powiedziała
najbardziej obojętnym tonem, na jaki było ją w tej chwili stać – na szczęście w
tej części ciała, na którą upadłam, niewiele można sobie uszkodzić.
Była
pewna, że facet roześmiał się po jej słowach, ale nie słyszała dobrze, przez
silnik nadpływającej motorówki. Facet machnął ręką w jej kierunku i motorówka
natychmiast zwolniła i nie zbliżyła się do ich jachtu.
- Naprawdę mi przykro, że się
pani uderzyła, ale cieszę się, że to nic groźnego.
Czuła,
że krew napływa jej do twarzy, więc machnęła lekceważąco ręką i udała, że wraca
do ćwiczeń. Nieznajomy chciał coś jeszcze powiedzieć, ale jej postawa go
powstrzymała. Wolno obrócił się i skierował do motorówki. Katarzyna ćwiczyła
zapamiętale. W połowie drogi skuter wykonał jeszcze manewr, jakby chciał
zawrócić, ale nakreślił tylko koło i pomknął do ogromnego jachtu, mijając
motorówkę, która popłynęła posłusznie za nim.
- Nic ci się nie stało? – Andrzej
dopiero teraz wspiął się na dziobową część pokładu – Czego chciał ten facet?
- Przeprosił za zachowanie
przyjaciół – Katarzyna bawiła się złotą kotwiczką wiszącą między miseczkami
stanika, żeby ukryć zakłopotanie.
- Myślałem, że ci zaproponuje
przejażdżkę – rzucił Olek, szczerząc zęby – Gapił się na Ciebie.
Już
miała się odciąć, ale widząc jego szczery uśmiech, sama się roześmiała.
- Nie sądzę, żebym była w jego
przedziale wiekowym. Po prostu był uprzejmy.
- Trzeba było z nim jeszcze
chwilę pogadać, zamiast tupać mi nad głową – Karolina skrzywiła się, jakby coś
wyjątkowo paskudnie zapachniało – Mogłaś przynajmniej spróbować! Tak dla treningu
– dodała łagodniej, widząc jej minę.
---
- Czasami są okropni! – Fabrizio
De Luca rzucił ręcznik na drewniany fotel i spojrzał na Stefano, swojego szefa
ochrony – mówiłem, żeby nie przepływali tak blisko innych łodzi.
- Nic na to nie poradzisz –
Stefano skrzyżował ręce na piersiach. Zwracał się do swojego szefa po imieniu
tylko, kiedy byli sami. Przyjaźnili się jeszcze zanim Fabrizio przejął firmę po
ojcu i zatrudnił Stefano, wiec czuli się ze sobą swobodnie. – Ładna? - spytał
- Ładna. I chyba niegłupia –
dodał po namyśle
- To trzeba ją było zabrać na
przejażdżkę.
- Chyba nie była zainteresowana.
Stefano
właśnie miał zapytać, odkąd to Fabio, jak go nazywał, zwracał uwagę na takie
szczegóły, ale na schodach rozległ się tupot i na pokład wbiegła Vanessa,
dziesięcioletnia córka Fabrizia. Wciąż nie zdjęła kapoka.
- Tatusiu – zaszczebiotała po
włosku – chcę jeszcze popływać na skuterze.
- Nie, kochanie, wystarczy. Trzeba
się przebrać do kolacji, a kiedy nie ma twojej niani, schodzi Ci z tym
strasznie długo, więc sama rozumiesz – rozłożył ręce – Ale obiecuję, że jutro
będziesz miała jeszcze dużo rozrywek. Zresztą, do piątku jeszcze daleko.
Jeszcze popływasz.
Rozchmurzyła
się nieco i ucałowawszy ojca, pobiegła do swojej kabiny. Fabrizio patrzył za
nią przez chwilę. Z trudem jej czegokolwiek odmawiał. Była jego oczkiem w
głowie. Jego największym skarbem. Kiedy jego żona, po trzech latach małżeństwa
zginęła w wypadku, postanowił, że się więcej nie ożeni. Jego pozycja i
pieniądze pozwalały mu na luksusowe życie. Jego aparycja zapewniała mu
dodatkowe punkty w kontaktach z kobietami. Szybko przylgnęła do niego opinia
playboya, ale nie odstraszało to potencjalnych kandydatek. Zwłaszcza, że
potrafił zadbać o swoje kobiety, wymagając w zamian jedynie tego, by
przystosowały się do jego trybu życia. Jedna z nich, Valeria, przystosowała się
tak dalece, ze urodziła mu córkę. Przez chwilę rozważał nawet związanie się z
nią na stałe, ale zamiast pierścionka, wolała sowicie zasilane co miesiąc konto
i dom w Mediolanie. Nie miał złudzeń, nie kochała go, ale doceniła to, że
dzięki jego pieniądzom, ze stewardesy zmieniła się w celebrytkę. Mógł spędzać z
córką tyle czasu, ile tylko chciał. Mógł śmiało powiedzieć, że miał wszystko, o
czym mężczyzna może marzyć. Przed urodzeniem Vanessy, myślał co prawda o synu,
ale teraz nie zamieniłby jej czarnych loków i roześmianych oczu na
najwspanialszego chłopaka.
- Fabio – Stefano dotknął jego
ramienia – czy chcesz wypłynąć po kolacji?
- Nie, zostańmy jeszcze trochę.
Wypłyniemy nad ranem. Powiedz kapitanowi i niech dadzą już kolację – potarł
czoło – pływamy od soboty, a ja mam dość tej łajby.
Stefano
wiedział doskonale, że Fabrizio miał na myśli znajomych i kuzynów, których
zaprosił na wakacje. Ich dzieci doskonale dotrzymywały towarzystwa Vanessie,
czego nie można było powiedzieć o rodzicach. Zachowywali się tak, jakby nigdy
nie mieli zamiaru dorosnąć. Pokiwał głową i poszedł na mostek.
Po
kolacji Fabrizio przeprosił towarzystwo i poszedł do kapitana. Ustalili dalszy
plan rejsu i godzinę odejścia z zatoczki. Miał już wracać, kiedy usłyszał
odległe śmiechy i plusk. Towarzystwo z samotnego jachtu w głębi zatoczki
skakało do wody. Poszedł na najwyższy pokład i rozejrzał się za lornetką.
Mógłby przysiąc, że gdzieś tu leżała.
- Tego szukasz? – Stefano podał
mu szkła. Jak zwykle pojawił się, nie wiadomo skąd. Fabrizio wziął je bez słowa
i skierował na jacht. Odszukał sylwetkę dziewczyny, z którą rozmawiał. Wspinała
się na burtę, z której przed chwilą skoczył jej kolega. Rozłożyła ręce i
odchyliła głowę. Ciekawe, czy skoczy na główkę, pomyślał. Skoczyła. Odbiła się
lekko i gładko weszła w ciemniejącą wodę, która zalśniła gwałtownie w blasku
zachodzącego słońca. Scena była nierealnie piękna. Opuścił lornetkę.
- Jest ich pięcioro, dwie pary i
ona – Stefano wsunął ręce do kieszeni spodni – Nie pytaj, skąd wiem. Właśnie
dlatego jestem szefem twojej ochrony – dodał - Dobrze pływa.
- Kto?
- Dziewczyna w czarnym bikini.
- W granatowym, Stefano, w
granatowym.
3 cześć przeczytana, opowiadanie wciagające, czekam na dalsze części i gratuluję!
OdpowiedzUsuń