Porucznik Adam Kita zamknął pokrywę laptopa i odchylił się w fotelu,
rozprostowując obolałe plecy. To była długa noc i pracowity poranek, a czekało
go jeszcze tyle zajęć. Musiał się dobrze zastanowić nad kolejnym ruchem. Nie
mógł sobie pozwolić na błąd. Jak dotychczas, szczęście mu sprzyjało i miał też
potężnego sojusznika, który dosłownie spadł mu z nieba. Wstał, przeciągnął się
i ruszył do sąsiedniego pokoju, gdzie siedziało trzech, przydzielonych mu do
pomocy, ludzi.
– Panowie – zaczął od wejścia – mamy problem. Lekarka, której pilnowaliście,
miała ważne informacje i prawdopodobnie dlatego zniknęła. Mamy zgodę na
sprawdzenie jej karty kredytowej. Komórka jest wyłączona i nie da się jej
namierzyć – uprzedził ewentualne pytania w tej kwestii – ktoś ma jakieś
pomysły?
- Właściciel zgłosił kradzież samochodu, do którego wsiadła – odezwał się
chłopak, któremu poprzedniego dnia Łucja sprzątnęła Katarzynę sprzed nosa. Kita
uśmiechnął się do siebie w duchu, ale nie dał nic po sobie poznać. Zawadzkiemu
puszczały nerwy. Super, pomyślał – Jedź z nim pogadać. Tylko grzecznie –
uprzedził – I możesz delikatnie dać mu do zrozumienia, że ją śledziliśmy… Gdyby
ktoś Was wypytywał o tę sprawę, to co macie zrobić? – zwróciła się do nich
półgłosem.
- Natychmiast dać panu znać! – odparli chórem.
- No, to do roboty! – Kita patrzył z zadowoleniem na swój zespół. Byli
młodzi, ale już nie „żółtodzioby”. Na tej sprawie wszyscy mogli się wybić. Dał
im to odczuć i teraz widział ich zaangażowanie. Pozostało jeszcze dopilnować,
żeby za szybko nie znaleźli Ivo, ale propozycja rezygnacji z części zarzutów w
zamian za milczenie, skłoniła go do współpracy. Siedział grzecznie w areszcie i
nie chciał dzwonić ani do ambasady, ani do „rodziny”.
Stefano powinien być
już daleko. Kita wrócił myślami do ich spotkania. Najpierw telefon od Karoliny
Lis z prośbą o pilne spotkanie w hotelu, a tam… nawet nie śmiał marzyć o takim
obrocie sprawy. Dostał porywacza w bagażniku jego własnego samochodu,
nieograniczony dostęp do laptopa doktor Pars i „tonę” nielegalnie uzyskanych
danych o Zawadzkim, jego firmie, dyrektorze Kieciu i przetargach w szpitalu.
Kiedy pół roku
wcześniej, zgłosił się do nich deweloper z informacją, że Zawadzki przygotowuje
się do przejęcia jego firmy, potraktowali go rutynowo. Wyglądało to na osobiste
porachunki. Pojechał się porozglądać, a wrócił z gotowym pomysłem. Wszystko
przez przypadek! Oglądał po kolei wszystkie inwestycje Zawadzkiego, aż po kilku
drobnych przetargach natrafił na rozbudowę szpitala. Dziwne, że wygrała firma
bez doświadczenia, która wcześniej głównie
remontowała, a nie budowała. Postanowił pokręcić się po szpitalu. Od
dawna pobolewało go ucho, więc poprosił miejscowego komendanta o pomoc. Miał
wyraźne instrukcje: im mniej wiedzą miejscowi, tym lepiej. Informator
twierdził, że wszyscy są ze sobą powiązani jakimiś układami.
- Bardzo panu dziękuję – starał się „podlizać” ordynatorowi laryngologii,
do którego skierował go dyrektor Kieć – naprawdę nie chciałem robić kłopotu.
Widzę, że pracujecie w trudnych warunkach i jeszcze ta budowa…
- Och, to drobiazg. Doktor Pars się panem zajmie – ordynator poprowadził go
do rzędu krzeseł przed gabinetem zabiegowym – Katarzyna, pozwól tu na chwilę –
zwrócił się do ładnej blondynki zakładającej opatrunek na szyję młodego,
wpatrzonego w nią jak w obraz, chłopaka.
- Idę – odparła nie odwracając głowy i spokojnie skończyła pracę. – Zobaczymy
się pojutrze. Zdejmę szwy, żeby nie było widać „drabinki”. Tylko żadnych
gwałtownych ruchów. OK.? – zwróciła się do pacjenta przyjaznym tonem, co
sprawiło, że zaczerwienił się, aż po cebulki włosów.
- Tak jest, pani doktor – wykrztusił.
- Tak? – spojrzała na Kitę przelotnie i skupiła się na ordynatorze – znowu
protega? Musi poczekać.
- Pan porucznik się spieszy… – Nowak zmarszczył brwi.
- Przykro mi, ale mam za ścianą znieczulone dziecko, a pan porucznik nie
wygląda na cierpiącego – spojrzała na niego bez sympatii. Zauważył, że miała
niesamowite niebiesko-zielone oczy. Poczuł się nieswojo. W tym gabinecie, ona
była szefem – Poza tym, skoro się spieszy, to Ty go obejrzyj – dodała
beznamiętnie, jakby go wcale nie zauważyła.
- Nie spieszę się aż tak bardzo. Poczekam tutaj – Kita wskazał szybko jedno
z krzeseł w poczekalni – to tylko ból ucha – Tłumaczę się, zauważył zaskoczony.
- Może pan zostać tutaj – odparła, nieco udobruchana – będę za ścianą – i
nie poświęcając im więcej uwagi, ruszyła do drzwi, mijając bez słowa
ordynatora.
- Przepraszam, ale widzi pan, jak to jest u nas. Straszny natłok. Wszyscy
się boją znamion i chcą je usuwać na onkologii – ordynator był wyraźnie zakłopotany
zachowaniem lekarki.
- Proszę iść do swoich zajęć. Widzę, że jestem w dobrych rękach – posłał
przymilne spojrzenie rudowłosej pielęgniarce. Wyglądała na sympatyczną. – Czy
mogę tu poczekać? – spytał, kiedy ordynator ich opuścił – Nie chciałbym
przeszkadzać…
- Nie ma sprawy – machnęła ręką. Muszę tu tylko posprzątać, bo doktor zaraz
wróci i robi następny zabieg – Ma straszne tempo!
- Ładna kobieta, ale dość ostra – zauważył – choć dla pacjentów miła –
dodał. Za wszelką cenę chciał wciągnąć dziewczynę do rozmowy.
- O tak, w doktor kochają się wszyscy nasi pacjenci, ale w zabiegowym nikt
jej nie podskoczy, nawet ordynator Nowak – stwierdziła z zadowoleniem – szkoda,
że w życiu tak nie potrafi.
- Naprawdę? – spytał zachęcająco. Wolałby, co prawda rozmawiać o szpitalu,
ale może do tego też dojdą…?
- Pół roku temu jaj mąż zginął w wypadku. Strasznie to przeżyła. Zresztą
trudno się dziwić. Był tu chirurgiem. Mało go znałam, bo on prawie „mieszkał” na
bloku operacyjnym, ale Mój Boże, młody człowiek! Nawet nie wiadomo, kto go
potrącił… - paplała - Policja jakoś tak się nie przykłada… Przepraszam, pan też
chyba z policji…? - umilkła nagle.
- Nie ma sprawy. Wiem jak to jest – pokręcił głową – ale jakoś się
pozbierała? – zagaił znowu.
- Mówią, że chyba ordynator miał na nią chrapkę – szepnęła dziewczyna,
podchodząc bliżej – ale ona go pewnie pogoniła, bo był strasznie miły, a od
jakichś dwóch tygodni robi jej same przykrości. Aż mnie czasem język świerzbi,
żeby coś powiedzieć! – dodała z oburzeniem – doktor jest super, zobaczy pan…
- Trudno się dziwić, że mu się spodobała – uśmiechnął się ciepło.
- A co jej po takim dziadzie? Nie dość, że żonaty, to jeszcze zapatrzony w
siebie i te swoje gadżety! A to nowy telefonik, a to laptopik, a to
samochodzik… - wyliczała – ciekawe, skąd ma taką kasę?
- Może z gabinetu? – nadstawił ucha. Zaczynało się robić ciekawie.
- On i gabinet? – zakpiła – nie miałby czasu na tenis i solarium –
zachichotała.
- No dobrze, proszę powiedzieć, co się dzieje? – w drzwiach stanęła doktor
Pars i spojrzała na Kitę, który natychmiast zerwał się z miejsca – Co pana boli
i od kiedy?
Pamiętał doskonale to
badanie. Nie miał pojęcia, że przyczyną jego dolegliwości może być banalne
zaciskanie zębów. Z zadziwiającą cierpliwością i dokładnością pani doktor wytłumaczyła
mu, co robi źle i jak ma postępować. Przez chwilę poczuł się tak, jakby był dla
niej najważniejszy na świecie. Kiedy znalazł się wreszcie na korytarzu, zdał
sobie sprawę, że chciałby ją jeszcze spotkać. Nie chodziło o jej atrakcyjność,
choć oczywiście była ładna, ale raczej o sposób w jaki rozmawiała, jak
poświęcała mu czas. Podczas badania poczuł się wyjątkowy. Tak samo musiał się
poczuć ten chłopak, pomyślał. Ona tego nie wystudiowała, ona po prostu taka
była. Kiedy pracowała, robiła to z pasją.
- Ordynator Ziemowit Nowak, doktor Katarzyna Pars, doktor Robert Pars
– przeczytał nazwiska, które wypisał
sobie na kartce. Postanowił poszukać informacji, zwłaszcza na temat tego
pierwszego.
Gdyby wtedy nie kazała
mu poczekać, nie pogadałby z jej pielęgniarką i nie zacząłby szukać źródła dochodów
doktora Nowaka. Tak wpadł na pomysł, że ordynator bierze gdzieś pieniądze,
tylko gdzie? Zastanawiał się, czy nie nadać tego komuś z miejscowych, ale jakoś
mu się nie spieszyło… Miał na głowie żmudne śledztwo w sprawie prezesa Zawadzkiego.
Był praktycznie zdany na siebie. Prawie stracił nadzieję na powodzenie, kiedy
zdał sobie sprawę, że ten facet musiał mieć dostęp do danych przejmowanych
firm, przed ich przejęciem, a to oznaczało informatyka. Łatwo go znaleźli.
Uzależnienie od gier sprawia, że traci się czujność w realnym świecie. Jakież
było zdziwienie Kity, gdy wśród telefonów znalezionych w mieszkaniu
aresztowanego, znaleźli skradzioną komórkę doktor Pars. Powoli ruszyła reakcja
łańcuchowa. Kolejne odkrycia pociągały za sobą następne. Przełożony podesłał mu
ludzi. Zaczynał łapać wiatr w żagle i… nagle napotkał opór ze strony, z której
spodziewał się raczej pomocy. Pani doktor coś ukrywała.
Spotkanie ze Stefano
zmieniło wszystko. Facet prowadził osobistą krucjatę przeciw wrogom doktor Pars
i za wszelką cenę chciał ją chronić. W pierwszej chwili Kita pomyślał, że się w
niej zakochał, ale była z nim jego narzeczona, która nie tylko nie była
zazdrosna, ale wręcz garnęła się do pomocy. Dopiero po dłuższym czasie
zrozumiał, że chodziło o innego mężczyznę, przyjaciela Stefano, który miał
wobec doktor Pars jakiś dług wdzięczności. Całe szczęście, że facet okazał się
bogaty i skory do pomocy.
Odezwała się jego
komórka i „wrócił na Ziemię”.
- Stafano’s spiking. We are in
Barcelona – okropny włoski akcent przy angielskich słowach. Nie musiał się
przedstawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz