Mocno zbudowany
mężczyzna w spodniach khaki i jasnej koszulce polo, wszedł do baru i rozejrzał
się po sali. Zatrzymał wzrok na siedzącej przy stoliku Łucji, jakby się
zastanawiał, co ma zrobić. W tej samej chwili kelner postawił przed nią
filiżankę z kawą. Zdecydował się i podszedł.
- Kljuczyk, praszu’ – powiedział z miękkim akcentem. Miał zmęczoną
twarz z trzydniowym zarostem i oczy, które nie wyrażały niczego. Łucja bez
słowa podała mu kluczyki do samochodu. Wsunął je do kieszeni i nie spiesząc się
wyszedł z baru. Nikt nawet nie spojrzał w jego stronę. Patrzyła przez okno, jak
otwiera mercedesa, jakby to był jego własny wóz. Po chwili przeszedł przez
parking z Katarzyną na rękach. Dla kogoś niewtajemniczonego, wyglądało to,
jakby niósł uśpione dziecko. Profesjonalista, stwierdziła Łucja z podziwem, ale
zaraz przyszło jej do głowy, że sama nie chciałaby się znaleźć w podobnej
sytuacji. Bzdura, wzdrygnęła się, nie była idiotką, żeby dać się tak podejść. Swoją
drogą, pomyślała, szkoda, że przed rokiem nie wpadli na pomysł z tabletkami.
Wtedy pewnie Robert by nie zginął. Zamiast skakać z tego cholernego samochodu,
leżałby uśpiony, jak teraz jego żona. Zrobiliby mu kilka kompromitujących zdjęć
i mieliby go w ręku. Oczywiście i tak musiałby im wszystko oddać. Dopiła kawę i
skinęła na kelnera. – Pani, wasz kljuczyk.
Wsjo gotowo – breloczek stuknął o
blat stolika i Łucja napotkała zimne spojrzenie szarych oczu.
- Możesz ją przelecieć, jeśli chcesz. I tak niczego nie będzie pamiętać -
wykrzywiła usta w złym uśmiechu. Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Wyszedł
tak samo niezauważalnie, jak się pojawił.
Teraz
wystarczyło odstawić samochód na parking przed biurowcem. Radek powinien już na
nią czekać z bagażem. Mimo wszystko odczuła ulgę, że nie ma w jej pobliżu
faceta, któremu oddała Katarzynę. Był w nim jakiś chłód, który nawet ją
przyprawił o dreszcz.
---
Katarzyna próbowała
unieść powieki, ale okazało się to zbyt dużym wyzwaniem. Skupiła się więc na
docierających do niej bodźcach. Leżała na wznak, na czymś miękkim, było jej
ciepło, więc chyba znajdowała się w łóżku. Spróbowała się poruszyć, ale okazało
się, że nie może. Dlaczego? Myślenie sprawiało jej spore trudności. Ja chyba
śnię, pomyślała. Do jej uszu docierały jakieś głosy, ale były odległe, jakby
dobiegały z innego pomieszczenia. Wytężyła słuch. Ktoś rozmawiał, mężczyzna… i
kobieta. Nie, było więcej głosów, trzy albo cztery… Dlaczego rozmawiają po
angielsku? Ale dziwny sen, pomyślała. Ponownie spróbowała unieść powieki i tym
razem jej się udało. Po chwili znów opadły, pogrążając ją w ciemności. Jednak
te kilka sekund wystarczyło, by zauważyła małą lampkę - jedyne źródło światła i
kilka postaci na tle jasnej ściany. Usłyszała szmer i stuknięcie, jakby ktoś
otworzył i zamknął drzwi. Spróbowała poruszyć ręką, ale wtedy odkryła ze
zgrozą, że jest przywiązana. Druga ręka, podobnie. Miała wolne nogi, ale nie
miała siły na nic więcej, poza złączeniem ich.
- She can not stay here (Nie może
tu zostać) – już słyszała ten głos, ale gdzie?
- But how?
Nobody can see… (Ale jak? Nikt nie może zobaczyć…) – zdenerwowany kobiecy głos zabrzmiał
jakby bliżej, niż poprzednio.
Co ze mną będzie?
Katarzyna gorączkowo próbowała coś sobie przypomnieć. Cokolwiek! Nazywam się
Katarzyna Pars, mam 37 lat, jestem lekarzem, pracuję w… byłam w szpitalu! Ale
to nie jest szpital, nie mój! Świadomość wracała jej irytująco powoli. Byłam w
pracy, operowałam, rozmawiałam z Ziemkiem… mówił coś o niebezpieczeństwie! Boże,
porwali mnie! Kiedy to do niej dotarło, zaczęła dygotać. Zacisnęła zęby, żeby
nie szczękały. Przecież mogłaby ściągnąć na siebie uwagę tamtych, a miała
wrażenie, że lepiej tego nie robić… Kroki i czyjś dotyk na czole. Skuliła się w
sobie.
- How long? (Jak długo jeszcze?)
– w głosie kobiety dało się wyczuć troskę. Martwi się o mnie? Nie, boi się, że
nie odzyskuję świadomości, pomyślała logicznie Katarzyna. Nagle poczuła mdłości
i musiała głęboko odetchnąć.
-Don’t worry, we’ll be fine (Nie
martw się, będzie dobrze) – odparł spokojny męski głos. Znała go! Na pewno go
znała, tylko skąd? Odruch lękowy wyprzedza świadome doświadczenie strachu,
wiedziała o tym. Zmysły ekstremalnie się wyostrzyły, organizm potrzebował tlenu,
więc ośrodek oddechowy wymusił głęboki wdech, ciało jej zesztywniało, a mięśnie
karku i pleców napięły się, gotowe do obrony. Wzdrygnęła się i dopiero wtedy
poczuła, że włosy stają jej dęba. Głos należał do porucznika Adama Kity. Więc
to on zaprzedał duszę diabłu, pomyślała z rozpaczą.
- Słyszy mnie pani? – jego głos zabrzmiał przerażająco blisko. Ostatkiem
sił starała się zapanować nad rozdygotanym ciałem – Ale długo ją trzyma. Co
mówiła o tym leku? – zwróciła się po angielsku do kobiety, jak sądziła Katarzyna.
- Powiedziała, że to „pigułka gwałtu”, i że nie będzie nic pamiętać. – głos
kobiety zabrzmiał współczująco. Miała miękki, jakby wschodni akcent, ale mówiła
dobrze po angielsku.
Katarzyna znała ten
lek. Flunitrazepam i GHB, no tak, dlatego ją mdliło. Odetchnęła głębiej, ale na
tyle spokojnie, by tamci się nie zorientowali, że słucha. Głowę rozsadzał jej
ból, a w żołądku czuła galaretę. Kto jej podał tę pigułkę i jak? I dlaczego?! Karolina
mnie szuka, myślała, na pewno postawiła na nogi… Nagle uświadomiła sobie, że
przecież Kita jest z policji. Może nawet osobiście przyjął zgłoszenie o
porwaniu? Wraz z tą myślą, zgasła w niej wszelka nadzieja. Czego on ode mnie
chce, łkała w myślach.
- Wsiadła dobrowolnie do samochodu, więc nie wyglądało to na porwanie –
Kita mówił po angielsku bez najmniejszych trudności – Cholera, to genialne!
Robią kompromitujące zdjęcia i mają ją w ręku. Kto odważyłby się powiedzieć
choćby słowo przeciwko nim w takiej sytuacji? – aż gwizdnął cicho.
Nowa fala mdłości i
strachu wstrząsnęła Katarzyną. Jakie zdjęcia? Fotografowali ją nogo? Pigułka
gwałtu? Co z nią robili?! Zaczęła dygotać na całym ciele. Na szczęście
zadzwonił telefon i najwyraźniej odwrócił uwagę rozmawiającej pary od
Katarzyny. Słowa docierały do niej jak przez grubą zasłonę. Była bliska
omdlenia, jednak spróbowała ostrożnie sięgnąć palcami do węzła na nadgarstku. Znów otworzyły się drzwi, ale bała się
otworzyć oczy, by nie zwrócić na siebie uwagi.
- Trochę go nadwyrężyłeś – zaśmiał się Kita. Nadal mówił po angielsku – Już
wiemy, kim jest ten Ivo Zecevic. Na szczęście był poszukiwany za handel ludźmi.
Teraz tylko musimy ukryć dobrze panią doktor. Ten Zawadzki to gruba ryba i nie
będzie łatwo się do niego dobrać. Jest miejscowym bogaczem, z niezłymi
układami. Mam jednak pewien pomysł, tylko musimy dać mu znać, że mamy ją w
ręku. Alibi Łucji też mi coś podsunęło… Potrzebuję tylko jej paszportu i karty
kredytowej. Muszę też mieć dostęp do tej skrzynki.
Coś zaczynało jej
świtać. Dała Kicie wydruk przysłany przez Stefano. Teraz pewnie on chce
szantażować dyrektora i Zawadzkiego. Zacisnęła zęby i wstrzymała oddech, ale na
niewiele się to zdało. Ktoś dotknął jej ramienia, na co bezwiednie zareagowała.
Już odkrył, że była przytomna - Proszę leżeć spokojnie, jest pani bezpieczna – powiedział,
tym razem po polsku.
Starała się unieść na
łokciach, ale zakręciło jej się w głowie i znów poczuła mdłości. Bezpieczna?
Poruszyła niespokojnie rękami. O jakim bezpieczeństwie on mówi?
---
Poranne słońce
przeciskało się przez szczeliny żaluzji i padało jasnymi smugami na ciemne
drewno eleganckiego biurka. Radosław Zawadzki rozluźnił krawat i rozpiął
ostatni guzik koszuli. Pocił się, mimo, że sterownik klimatyzatora wskazywał 19
stopni. Właśnie rozmawiał z Łucją, która dała się w głupi sposób złapać na
autostradzie, tuż za Warszawą. Głupi mandat i kilka punktów za szybką jazdę to
głupstwo, ale sprawdzili ją w systemie! Zastanawiał się, czy mogła w razie
czego twierdzić, że wracała z Berlina? Wcześniej zadzwonił spanikowany Nowak,
twierdząc, że dr Pars zniknęła i poszukuje jej policja. Na pewno coś pokręcił,
bo to raczej niemożliwe, żeby tak szybko się zorientowali. Zwykle czekają 24
godziny, pomyślał. Chyba, że jej koledzy prawnicy wszczęli alarm wcześniej –
Cholera! – tego nie przewidział.
- Wzywał mnie pan? – w drzwiach pojawiła się głowa jego sekretarki.
- Zrób mi kawę – rzucił z posępną miną – podwójne espresso.
Zastanawiał się, jak
sprawdzić, czy rzeczywiście policja już szukała porwanej lekarki? Gdyby Łucja
była na miejscu… W końcu była dziennikarką. Jest jeszcze ten gliniarz,
pomyślał. Sięgnął po telefon – Słucham szefie – usłyszał znajomy głos.
- Możesz się skontaktować z tym „oswojonym” gliniarzem? – spytał bez
zbędnych wstępów.
- Jasne, szefie!
- To się spotkaj i wybadaj, czy szukają tej lekarki. Albo nie! – nagle
przyszło mu do głowy, że nie może ściągać na siebie podejrzeń. Jeśli nikt nie
wie, że zniknęła, każde pytanie o nią, będzie przyznaniem się do porwania –
Dasz mu kasę z podziękowaniem za informacje. O nic nie pytaj. Może sam coś
powie? Ty nie pytaj, zrozumiałeś?
- Tak, szefie. Nie pytać!
Rozłączył się. Zaczął
krążyć po gabinecie - Gdzie ta kawa? – burknął w kierunku uchylających się
drzwi. Wziął filiżankę z rąk dziewczyny i nie czekając wychylił ją jednym
haustem. Skrzywił się. Czyżby szczęście go opuściło? Do tej pory wszystko szło
gładko, a nawet jeśli nie, to z drobnymi potknięciami. Teraz też się uda,
upewniał sam siebie. Trzeba tylko szybciej ją wypuścić. Już miał sięgnąć po
telefon, gdy ten zawibrował. O wilku mowa, pomyślał Zawadzki, patrząc na
wyświetlacz - Załatwione? - spytał po
prostu.
- Co, kurwa, załatwione? Nie ma ani dziewczyny, ani Ivo – niski, chropowaty
głos, zdradzający nałogowego palacza i chyba nie tylko, brzmiał gniewnie –
Czekam od wczoraj, jak ten kutas i co?
- Nawet nie chcę tego słyszeć – głos Zawadzkiego brzmiał, jakby dobiegał
zza grobu – Gdzie w takim razie są?
- To ja się pytam, gdzie, kurwa są? – rozmówca zakaszlał sucho.
Zawadzki poczuł nagle,
jak włosy na głowie zaczynają mu się unosić. Ivo go wykiwał? Ale co z nią
zrobił? Komu ją oddał? Łucja mówiła, że przekazanie odbyło się zgonie z umową.
- To Twój człowiek. Nie kontaktował się? – wycedził przez zęby.
- Od wczoraj nie. Nie odpowiada i ma wyłączoną pocztę – w telefonie dał się
słyszeć nieprzyjemny głos, przechodzący w suchy szczekający kaszel.
- Jeśli próbujesz mnie oszukać… - zawiesił głos, ale nie dokończył.
- Już zaczynam szukać, ale Ty też spróbuj – z telefonu dobiegł chrapliwy
rechot i rozmówca się rozłączył.
Zawadzki rzucił
komórkę na biurko, tak, że przeleciała przez całą jego długość i o mało co nie
spadła na podłogę. Z całej siły walnął pięścią w blat – Kurwa! Prostej rzeczy
nie potrafią załatwić! – wiedział jednak doskonale, że on sam znalazł tych
ludzi i Serba, który teraz zniknął razem z lekarką. Co gorsza, mógł zabrać
także dokumenty. Obszedł dwukrotnie biurko, aby się nieco uspokoić i ponownie
sięgnął po telefon. – Abonent czasowo niedostępny, proszę zadzwonić później –
poinformował go telefon, kiedy spróbował połączyć się z Ivo. Spodziewał się
czegoś takiego, a mimo to, narastała w nim frustracja. Kopnął z całej siły
skórzaną kanapę, stojącą naprzeciw okna. Jeszcze nikt nigdy tak go nie okpił!
- Ala! – przywołał sekretarkę – połącz mnie z policją. Trzeba zgłosić
kradzież jednego z samochodów. Zniknął wczoraj sprzed biurowca – ostrożności
nie zawadzi, pomyślał. Spieprzyło się już tyle rzeczy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz