- Pani doktor, przyjdzie pani na kawę? – w drzwiach sali pooperacyjnej
ukazała się pucołowata twarz Moniki, rudowłosej pielęgniarki, która miała
asystować Katarzynie przy kolejnym zabiegu.
Spojrzała na zegar
zawieszony nad drzwiami, a potem na bladą twarzyczkę dziecka, któremu przed
chwilą usunęła migdałki. Chłopiec oddychał spokojnie i otwierał co chwila oczy,
ale patrzył na nią jeszcze niezbyt przytomnie. Przywołała jedną z pielęgniarek,
kręcących się między łóżkami. Do trzeciej powinna się wyrobić, jeśli nie
wydarzy się nic niespodziewanego. Dobrze byłoby zajrzeć na oddział, zanim
wszyscy zabiorą się do domu, pomyślała. Miała jeszcze dwie operacje, a już
czuła się zmęczona. Cała energia, którą zyskała podczas tygodnia z Fabiem,
uszła z niej w ciągu dwóch ostatnich dni. Miała wrażenie, że zaciska się wokół
niej jakaś niewidzialna sieć, której ona nie widzi i nie rozumie, ale czuje ją coraz
mocniej. Było to tak irytujące uczucie, jak swędzenie w miejscu, do którego nie
można dosięgnąć. Westchnęła z rezygnacją i wyszła przed salę. Na korytarzu
siedziało dwoje ludzi, którzy na widok jej zielonego chirurgicznego ubrania,
natychmiast zerwali się z miejsca. – Pani doktor… - zaczął niepewnie mężczyzna
– jesteśmy rodzicami Adasia…
- Wszystko w porządku – uśmiechnęła się do nich. Przed zabiegiem pomylili
ją z pielęgniarką i poprosili o rozmowę z lekarzem, który miał operować ich
synka. Monika natychmiast im uświadomiła, że właśnie rozmawiają z operatorem,
ale Katarzyna machnęła tylko ręką. Nie tylko ich zmylił jej wygląd. Teraz
patrzyli na nią z niepokojem. W ich oczach ujrzała te same emocje, które
widziała w innych oczach, orzechowych… Kto teraz patrzy w te oczy?
- Pani doktor? – kobieta nieśmiało zaglądała jej w twarz.
- Och, przepraszam, jestem trochę zmęczona – uśmiechnęła się blado –
możecie państwo wejść do synka. Proszę tylko wziąć jednorazowe fartuchy i
ochraniacze na buty. Właśnie się budzi i jest jeszcze zdezorientowany, ale
dzieci szybko dochodzą do siebie – pomyślała o bajce, którą wymyśliła dla
Vanessy. – Proszę do niego mówić. Opowiedzieć mu coś...
- Bardzo dziękuję – kobieta patrzyła na nią ze łzami w oczach – pani ma
takie podejście do dzieci, jak mało kto – zapewniła ją gorąco.
- Proszę do niego iść – wyksztusiła Katarzyna i czym prędzej uciekła do
pokoju, gdzie czekała na nią kawa.
Siedziała przy
otwartym oknie, popijając z kubka gorący orzeźwiający płyn i obserwowała
snujących się po budowie robotników. Szybko
rosnący budynek był chlubą dyrektora i jego żony, która podobno udzielała się w
mediach, zabiegając o fundusze na wyposażenie. Katarzyna nie mogła tylko
zrozumieć, dlaczego część przychodni miała być zlokalizowana w centrum miasta,
zamiast przy szpitalu. Co prawda dyrektor uzasadnił to faktem posiadania przez
szpital działki w centrum, ale i tak wydało jej się to nielogiczne. Może
faktycznie koszt dobudowania jeszcze jednego pietra był wyższy, niż nowy
budynek w pobliżu parku? Nie znała się na tym. Z drugiej strony, pomyślała,
słoneczny pokój z widokiem na park, w miejsce ponurych klitek, które obecnie
służyły im za poradnię, to niezła zamiana. Nawet jeśli trzeba będzie wykupić
kartę parkingową.
Miała zamiar sprawdzić
jeszcze telefon, który na czas operacji zamykała w szafce razem z ubraniem i
torebką, ale Monika bezlitośnie przypomniała jej o kolejnym zabiegu. Westchnęła
więc ciężko i ruszyła na salę operacyjną. Skup się, skup się, powtarzała sobie,
myjąc ręce i spoglądając w lustro zawieszone nad umywalkami. Powoli wchodziła w
ustalone tryby machiny, jaką sobie zbudowała po śmierci Roberta. To był sen,
przekonywała samą siebie, kiedy dopadały ją myśli o Fabiu, a teraz się
obudziłam.
---
- Mila? No nareszcie! Jest z Toba Stefano? – Fabio przeglądał jeszcze
ostatnie notatki i plany obu kamienic, nadesłane mu z Barcelońskiej agencji
nieruchomości, z którą współpracowali.
- Tak, signor De Luca, ale nie może podejść. Jesteśmy na lotnisku i Stefano
poszedł do toalety. Czy mam mu coś przekazać? – spytała uprzejmie.
- Nie – odparł po namyśle – Lecicie już do Barcelony? Gdzie Wy właściwie
jesteście? – z telefonu dobiegły go jakieś dziwne odgłosy – Halo? Halo! Mila! -
połączenie zostało przerwane - Cholerne lotniska – burknął i odłożył swojego
iPhona.
- Z kim rozmawiałaś? – Stefano podszedł do Mili w momencie, gdy pocierała
telefonem o plastik fotela, a w chwilę potem przerwała połączenie.
- To De Luca. Szuka Cię, ale go uspokoiłam – odparła z uśmiechem i
odgarnęła kasztanowe loki – nacisnęłam odbiór, zanim się zorientowałam, że to
on. Wszystko w porządku – upewniła go, widząc, że marszczy czoło – myśli, że
lecimy do Barcelony.
- Bo lecimy, tylko okrężną drogą – Stefano pocałował ją w usta – jesteś
cudowna, wiesz?
- Ciekawe, jaką będzie miał minę, jak się zorientuje jutro, że nie ma nas
na miejscu? – prychnęła – Jesteś pewien, że tym razem Cię nie wyrzuci? Naprawdę
przeginasz…
Stefano wzruszył
ramionami z obojętną miną. – Nasz samolot – stwierdził, wyławiając komunikat z gwaru, jaki panował wokół nich – Jeszcze
nam kiedyś podziękuje – dodał.
Wyraz twarzy jego
towarzyszki wskazywał, że bardzo w to wątpi, ale jakoś w ogóle się tym nie
przejął. Miał na głowie o wiele większe zmartwienie i na razie zupełnie nie
wiedział, jak sobie z nim poradzić. Zobaczymy, co zastaniemy na miejscu,
pomyślał.
---
Cholerny telefon!
Katarzyna patrzyła z niedowierzaniem na wskaźnik baterii, 16%, zaraz padnie!
Strasznie szybko się rozładowywał a przecież był całkiem nowy! W dodatku
zostawiła ładowarkę w domu. Szybko weszła w kontakty i zapisała na kartce numer
Karoliny i Baśki. Widok różowo-złotego nieba za oknem uświadomił jej, że cały
dzień spędziła między salą operacyjną i oddziałem, a przecież w pokoju lekarskim
czekał na nią obiad. Pewnie jest zimny, pomyślała, ale powlokła się w tamtym
kierunku. Właśnie miała zaszyć się w
zaciszu ich pokoju, kiedy dobiegł ją głos z dyżurki pielęgniarskiej.
- Pani doktor, ordynator Nowak pani szuka!
- Powiedz, że oddzwonię – odkrzyknęła z niechęcią.
- Ale on jest u siebie i na panią czeka!
Nowak na nie swoim
dyżurze? To było wydarzenie! Katarzyna zrobiła w tył zwrot i ruszyła do
gabinetu ordynatora bardziej z zaciekawieniem niż
irytacją. Właśnie miała zapukać, gdy drzwi się otworzyły i ukazał się w nich
Ziemowit Nowak we własnej osobie.
- Podobno mnie szukasz – stwierdziła – to musi być coś naprawdę ważnego,
skoro fatygowałeś się o tej godzinie.
Przepuścił ją w
drzwiach, a potem zamknął je i odwrócił się - Siadaj! – uciął krótko, wskazując
Katarzynie jeden z foteli. Miał dość ponurą minę, co było raczej zrozumiałe,
biorąc pod uwagę, że przyjeżdżanie do pracy za darmo było dla niego istnym
„dopustem bożym”. Wsunął ręce do
kieszeni fartucha, który zarzucił na markową koszulkę polo. Stał tak przez
chwilę, wreszcie przysunął sobie drugi fotel, ale nie usiadł, tylko zaczął
krążyć po gabinecie bez słowa. Musiała unieść głowę, aby go śledzić ze swojego
poziomu. Początkowo, zachowanie szefa wydało jej się nawet zabawne, ale w miarę
upływu czasu, zaczynała się niecierpliwić. Była głodna, spragniona i miała kupę
papierkowej roboty. Liczyła na półgodzinną drzemkę, a nie na pokaz najnowszej
mody męskiej w wykonaniu swojego ordynatora. Poruszyła się niespokojnie i
chrząknęła znacząco. Nowak stanął przed nią w lekkim rozkroku. - Musisz wyjechać na jakiś czas – podsunął jej pod nos
wypełniony druk na pięć dni urlopu.
- Ziemek, w co Ty mnie próbujesz wmanewrować? – spytała, oglądając druk,
jakby szukała dopisku petitem, o karnych odsetkach.
- Grozi Ci niebezpieczeństwo. Nie wiem jakie, ale wiem na pewno, że ktoś
chce Ci zrobić krzywdę. Myślałem, że da się to jakoś załatwić, ale obawiam się,
że nie. Mówię poważnie.
- Co Ty pleciesz? – spojrzała na niego jak na wariata.
- Nie możesz raz mi zaufać? – wycedził przez zaciśnięte zęby – Ten jeden
raz? Przecież nie proszę, żebyś wyskoczyła przez okno! Podpisz to i wyjedź na
kilka dni. Zniknij! – prawie krzyknął.
Aż podskoczyła na
dźwięk jego głosu. Jak to, wyjedź? On zwariował! Dokąd? Jednak wyglądał na
zdeterminowanego. Co on knuł? Zaufać mu? Jeszcze czego! Już prędzej zaufałaby
wężowi. – Mam tak po prostu wyjść,
spakować się i wyjechać, tak? – upewniła się, ze dobrze go zrozumiała.
- Tak! Tylko wyjedź dziś – kiwnął głową, jakby to było coś oczywistego – Nie
do matki – dodał po chwili zastanowienia.
- Tego już za wiele! – naprawdę ją wkurzył – Czy Ty się słyszysz? A poza
tym, nie będziesz mi mówił, gdzie mam jechać, a gdzie nie!
- Jak chcesz, ale żebyś potem nie żałowała – wycedził przez zęby, celując w
nią palcem.
- No dobra, załóżmy, że Ci zaufam – miała kompletny zamęt w głowie.
Zadzwonić do Karoli, albo do Kity, myślała gorączkowo – Ale, jak Ty to sobie
wyobrażasz? Mam dyżur, nie mogę tak po prostu wyjść…
- Możesz – przerwał jej – zostanę tu za Ciebie. Posłuchaj – podszedł do
niej i spojrzał jej w oczy, ale po chwili spuścił wzrok – może nie zawsze byłem
fair w stosunku do Ciebie, ale są pewne granice. Komuś bardzo zależy, żebyś
była cicho i nie grzebała w nie swoich sprawach. Tylko, że Ty już to zrobiłaś i
teraz nie ma odwrotu…
- Jezu! – zakryła dłonią usta – co Ty mówisz?
- Mówię, że powinnaś na chwilę zniknąć, a ja spróbuję to jakoś załatwić…
Tylko proszę Cię, wyjedź dzisiaj!
Zastanawiała się nad
jego słowami z rosnąca frustracją. Jeśli w coś mnie „wpuszczasz”, to Cię
zabiję, pomyślała. Z drugiej strony, nigdy nie wierzyła, że byłby zdolny
naprawdę ją skrzywdzić. Wzięła bez przekonania wniosek na urlop i podpisała go.
Potem dopisała na odwrocie prośbę do ordynatora o zastępstwo z powodu silnego
zatrucia pokarmowego, które uniemożliwiało jej dalsze pełnienie dyżuru. Ku jej
zdumieniu, Ziemek podpisał to bez sprzeciwu. – A teraz idź – powiedział ponuro
– zanim się rozmyślę – dodał.
Wyszła pospiesznie,
wciąż trzymając kartkę w dłoni. Ruszyła na ginekologię. Może i zaufała Ziemkowi
w sprawie urlopu, ale dyżur, to poważna sprawa i lepiej, żeby wniosek oddał do
kadr ktoś znajomy i „pewny”.
---
- Jest pani pewna, że wyszła ze szpitala? – Karolina poczuła, jak włosy
stają jej dęba.
- Tak, pan ordynator Nowak ją zastępuje. Podobno się zatruła – pielęgniarka
sprawiała wrażenie nie mniej zdziwionej niż Karolina.
- Ale nic mi nie mówiła. Powinna zadzwonić.
Nie odbiera komórki… - upierała się Karolina.
- Wie pani co? Pani doktor szukała ładowarki do iPhona, ale nikt nie miał.
Pewnie ma rozładowany telefon…
- Dziękuję pani – Karolina rozłączyła się i spojrzała na Andrzeja z wyrazem
bezradności w oczach - Kaśka nie odbiera. Wyszła ze szpitala jakieś pięć minut
temu.
- Dzwoń do Adama. Ja podjadę do jej mieszkania – zastanowił się chwilę –
masz kontakt z tym Włochem? Tym Stefano? Może on do niej dzwonił i coś jej
powiedział? Ale dlaczego nie dała nam znać?
- Wiesz co? – westchnęła Karolina – Ja chyba wiem, o co chodzi. Jest jej
głupio, bo okazało się, że Robert kontaktował się z tą radną wcale nie dlatego,
że chciał ją ostrzec. Nie powinno się mówić źle o zmarłych i to był Twój przyjaciel,
ale wiesz… - zawahała się – on chciał od niej pieniędzy.
- Robert? To niemożliwe!
- Ja też tak pomyślałam, ale Stefano przysłał mi zapis ich rozmów. Niestety
jest tak, jak mówię – potarła twarz dłońmi - Wczoraj dałam je Kaśce, a ona
oddała je Kicie. Boże, wolałabym tego nie wiedzieć!
- No, to przynajmniej wiemy, dlaczego nie dzwoni, ale i tak lepiej się z nim
skontaktować, zawsze to policjant – stwierdził trochę uspokojony.
– Kurde! Powinien dać jej jakąś ochronę! Przecież jej grozili! – wybuchła
nagle Karolina – Jak coś jej się stanie… - przerwała i przyłożyła do ucha
telefon, czekając na połączenie.
- Nie przesadzaj. Na razie nic się nie dzieje – Andrzej był zdecydowanie
bardziej opanowany.
---
Katarzyna zbiegła po
schodach i szybkim krokiem przemierzyła hol. Zapadał już zmrok i z przerażeniem
uświadomiła sobie, że przecież nie ma samochodu, bo przywiózł ją Andrzej. Jak
na złość, przed wejściem nie było ani jednej taksówki. Zawahała się. Nie, ja
chyba zwariowałam, pomyślała i cofnęła się w głąb holu. Jaki wyjazd? Następnego
dnia miała gabinet i chyba ze dwudziestu zarejestrowanych pacjentów, we
czwartek kolejny dyżur, a w piątek rozpisane zabiegi… Ziemkowi odbiło,
przekonywała się w myślach. Szklane tafle drzwi rozsunęły się przed nią cicho
szurając i odruchowo zrobiła krok do przodu, nie opuściła jednak kręgu światła,
rzucanego przez zamontowane nad wejściem lampy. Kątem oka zauważyła jakiś ruch.
Z głębi parkingu wyłonił się mercedes SUV. Poznałaby ten model wszędzie, takim
samym jeździła w Turynie. Samochód zatrzymał się tuż przed nią i przyciemniana
szyba obok kierowcy bezszelestnie powędrowała w dół. Katarzyna rozpoznała
Łucję. - Niech pani wsiada do samochodu! – rzuciła zdecydowanym tonem – Na
tylne siedzenie, za mną!
Nie
zastanawiając się, Katarzyna wykonała polecenie. – Co się dzieje? – spytała,
kiedy samochód ruszył sprzed wejścia, wciskając ją w fotel.
- Cholera! – Łucja zerkała nerwowo w tylne lusterko.
Katarzyna odwróciła
się i zauważyła, że w pewnej odległości za nimi jedzie srebrzystoszary samochód.
Spojrzała z niedowierzaniem na Łucję. Chyba nie myślała, że ktoś ją śledzi?
- Proszę zapiąć pasy! Spróbuję ich zgubić – usłyszała w odpowiedzi.
- Śledzą nas? Chyba pani żartuje, to absurd!
- Nie sądzę! – Łucja skręciła w wąską uliczkę, wciąż zerkając w lusterko.
Samochód jechał za nimi, ale trzymał dystans.
- Załóżmy, że to prawda. Kto mógłby panią śledzić? Zaraz… – zastanowiła się
– śledzą mnie? – odwróciła głowę, wpatrując się w samochód.
Łucja kiwnęła głową i
skupiła się na drodze. Zwolniła na wybojach, a potem dodała gazu i wjechała na
dwupasmową drogę wiodącą do centrum. Wmieszała się pomiędzy nieliczne
samochody, wciąż spoglądając z niepokojem we wsteczne lusterko. Zaklęła cicho
pod nosem na widok samochodu sunącego za nimi, jakby go przyciągał niewidzialny
magnes. Na kolejnym skrzyżowaniu skręciła gwałtownie w lewo, a potem wjechała
na parking ze szlabanem, który podniósł się tuż przed ich maską. Katarzyna
zauważyła na końcu parkingu kolejny szlaban. Obejrzała się i zobaczyła, że
srebrny samochód zatrzymał się, a po chwili ruszył wzdłuż parkingu, podczas gdy
one właśnie opuszczały parking, wyjeżdżając na wybrukowaną ulicę po drugiej
stronie.
- No, to mamy spokój – Łucja tym razem spojrzała w lusterko z zadowoleniem
– Przepraszam, że panią przestraszyłam, ale nie miałam czasu na wyjaśnienia.
Dostałam pewne informacje i pomyślałam, że może pani być w niebezpieczeństwie,
jeśli są prawdziwe – zaczęła.
- Jakie informacje? – Katarzyna poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Więc
Ziemek mówił prawdę! Ruszyła coś, czego nie powinna, ale jak inaczej miała się
czegoś dowiedzieć o Robercie? – Myśli pani, że to mogą być ci sami ludzie,
którzy… - przełknęła ślinę – mieli coś wspólnego ze śmiercią mojego męża? –
wypaliła.
- To chyba oczywiste? – Łucja spojrzała na nią z niepokojem – Proszę się
napić. Jest pani strasznie blada – powiedziała, podając jej napój energetyczny
– Przepraszam, że nie woda, ale mam tylko to.
Katarzyna wzięła napój
z wdzięcznością i pociągnęła spory łyk. Smakował jak owocowe dropsy – Dobry –
stwierdziła - Co to za informacje? Dokąd
my właściwie jedziemy? – rozejrzała się.
- Właśnie się zastanawiałam – Łucja była wyraźnie zdenerwowana – Miałam
zamiar zabrać panią do siebie, ale teraz myślę, że to zły pomysł. Ci z
samochodu pewnie pojechali pod pani mieszkanie, albo pod moje.
- Albo i tu, i tu – Katarzyna opuściła z rezygnacją ramiona – Ale co to za
ludzie? O co im chodzi? Przecież jeszcze nic się nie ukazało.
- No właśnie – Łucja spojrzała na nią z politowaniem – Nie rozumie pani?
Oni nie chcą, żeby się ukazało.
- No i co? Porwą mnie? Zamkną? Zabiją? – Katarzyna poczuła się zmęczona i
sfrustrowana – Z powodu pół miliona łapówki?
Czuła lekkie zawroty
głowy. Przecież nic nie jadła od rana. Pociągnęła jeszcze kilka łyków napoju i
poczuła się raźniej.
- Pół miliona? – Łucja zaśmiała się do niej – Pani naprawdę nic nie
rozumie. Tu nie chodzi tylko o dokumenty, ale o panią.
Katarzyna poczuła się
oszołomiona. Wypiła szybko resztę napoju i odłożyła pustą butelkę w zagłębienie
w drzwiach. – O mnie? A co ja mogę? – spytała.
- Więcej, niż się pani zdaje… - Łucja miała dziwny wyraz twarzy. Siedziała
dłuższą chwilę w milczeniu – Jak się pani czuje? – spytała wreszcie.
- Dziwnie… - świat wokół Katarzyny wirował – mam zawroty głowy –
powiedziała z trudem. Widziała twarz Łucji we wstecznym lusterku. Po jej ustach
błądził drwiący uśmiech. – Jezu! Co ja wypiłam? – Nagle dotarła do niej
straszna prawda, ale nic już nie mogła zrobić. Najpierw poczuła chłód. To
stres, zaczynam się pocić, myślała jakby w zwolnionym tempie. Ze zdziwieniem
patrzyła jak jej skóra pokrywa się „gęsią skórką”. W uszach zadźwięczał Katarzynie
głos Fabia, który mówił: „Ty umiesz leczyć ludzi, a nie łapać przestępców…” i
wydało jej się, że widzi jego orzechowe oczy pełne smutku i troski, a potem
wszystko się rozmyło. Opuściła głowę na piersi z głębokim westchnieniem.
Łucja skręciła w wąską
ciemną uliczkę, zaparkowała na poboczu i zgasiła światła. Odwróciła się i
potrząsnęła bezwładną Katarzyną, a potem sięgnęła po komórkę – Radek, jesteś
pewien tych tabletek? – spytała po chwili, spoglądając z niepokojem za siebie.
- Więc ją masz! – usłyszała spokojny głos narzeczonego - Spoko, to pewny
towar. Nic jej nie będzie.
- Nie o to pytam, głupku! – zaśmiała się nerwowo – na pewno mnie nie
zapamięta?
- Wiesz co? Czasem jak Cię słucham, to aż się boję. To „pigułka gwałtu”,
ofiary nigdy nie wiedzą, kto je bzyknął.
- OK. Facet, któremu mam ją oddać to Ruski? – spytała.
- Nie, Serb chyba. Co za różnica? Zaparkuj samochód przed barem, idź do
środka i zamów kawę. Nie mają kamer. Facet do Ciebie podejdzie i poprosi o
kluczyki – instruował ją – Jak Ci je odda, odjeżdżasz. OK.?
- OK. Dzwoń do tego Serba, że będę za 20 minut.
- Nie obchodzi Cię, co z nią zrobią? – spytał.
- A powinno? Mówiłeś, że zdjęcia –
wzruszyła ramionami i uruchomiła silnik – Najważniejsze, żebym ja nie była w to
zamieszana. Ktoś za nami jechał…
- Cholera! Widział Cię?
- Nie, zgubiłam go na parkingu przed bankiem…
- Dobrze… – zastanowił się chwilę – To bez znaczenia, jesteś teraz w
Berlinie, pamiętasz? Twoja karta robi tam właśnie zakupy, więc masz alibi.
- Nawet nie wymawiaj tego słowa – warknęła – mam nadzieję, że nie będzie mi
potrzebne!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz