- Caterina!
Santo celo, finalmente! (Święte nieba, nareszcie!) – z wysiłkiem unosiła powieki, tak że udało jej
się zobaczyć nad sobą zmęczoną twarz Stefano - Slega la! (Rozwiąż ją!) – rzucił do Kity.
- Oczywiście. Przepraszam, to dlatego, że była pani pobudzona. Baliśmy się,
że coś sobie pani zrobi – Kita natychmiast zabrał się za rozplątywanie
bawełnianej apaszki, której użyto zamiast sznura.
- Stefano? – wyszeptała, z trudem opanowując skurcze żołądka. Po chwili
miała wolne ręce – Dove sono? (Gdzie
ja jestem?) – Stefano i Kita razem? Więc nie on mnie porwał? Puls jej
przyspieszył. Znów poczuła zawroty głowy - przeniosła wzrok na wysoką szczupłą
kobietę stojącą obok Stefano. Miała ładne, choć nieco ostre rysy, duże
jasnobrązowe oczy i burzę kręconych kasztanowych loków. – Sono Mila, la fidanzata di Stefano (Jestem Mila, dziewczyna
Stefano) – powiedziała z uśmiechem.
- Caterina, piacere. (miło mi) –
Katarzyna przyjrzała się dziewczynie, która podała jej szklankę wody i pomogła
usiąść. – Wy mnie tu przywieźliście? – spytała po włosku.
- Tak, to nasz pokój. Jesteśmy w hotelu. Stefano zabrał Cię z samochodu tej
suki, która Cię uprowadziła. Spokojnie – dodała szybko, widząc niepokój w
oczach Katarzyny – nic Ci nie zrobiła. Myślała, że oddaje Cię komuś innemu.
Całe szczęście, że byliśmy tutaj…
- Nie męcz jej – Stefano objął Milę, jakby próbował ją odciągnąć od łóżka
Katarzyny – musi dojść najpierw do siebie.
Katarzyna patrzyła na
nich z dziwnymi odczuciami. Nie wyobrażała sobie Stefano z kobietą. Oczywiście
był atrakcyjny i należało przypuszczać, że w jego życiu były związki, ale
sprawiał wrażenie tak opanowanego, że aż zimnego. Tymczasem teraz patrzył na
Milę tak… czule… Poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Byli tu Stefano i Mila.
Tylko oni dwoje… - Nic mi nie jest – powiedziała nieswoim głosem - Jedyne co mi
dolega, to brak wspomnień z ostatnich… - zawahała się – jak długo tu jestem?
- Wyszła pani ze szpitala około dwudziestej, a jest prawie ósma rano – Kita
usiadł na brzegu łóżka – widzę, że faktycznie lepiej się pani czuje. Pamięta
pani cokolwiek?
- Karola! Rany boskie, nie zadzwoniłam do niej! – nagle zdała sobie sprawę,
że jej przyjaciółka pewnie odchodzi od zmysłów – muszę do niej zadzwonić,
zawiadomić…
- Spokojnie – Kita wykonał dłońmi gest, jakby chciał, żeby zwolniła –
wiedzą, że jest pani z nami. Lepiej, żeby nie używała pani swojego telefonu.
Proszę odpoczywać, a my się zastanowimy, co dalej, OK.?
Uspokoiła się na
chwilę, ale zaraz znów opadły ją niepokojące myśli. Dlaczego nie pozwalał jej
dzwonić? Dlaczego nie było tu Karoli? Dlaczego… - Stefano,
che cosa Ci fai qui? Come possibile…?
(…co Ty tu robisz? Jak to możliwe…?) – pytania cisnęły jej się na usta, ból rozsadzał głowę –
Ma pan jakieś leki przeciwbólowe? – zwróciła się do Kity.
Pokręcił głową, ale
spytał Milę, która po chwili podała jej tabletkę i szklankę wody. Połknęła lek
i położyła się ostrożnie, aby nie wykonywać zbędnych ruchów głową. Czekała, aż
zacznie działać, słuchając wyjaśnień tak, jakby porucznik Kita opowiadał o kimś
obcym, a nie o niej. Kiedy skończył, siedziała przez chwilę nieruchomo. Określenie:
nieprawdopodobne, było tu chyba na miejscu. Wreszcie odwróciła głowę do
Stefano. – Przyjechaliście z mojego powodu? – spytała cicho.
- Zawsze chciałam zobaczyć, jak Stefano pracuje – na pięknej twarzy Mili
pojawił się uśmiech – No i zobaczyłam – spojrzała z zachwytem na Stefano, który
machnął lekceważąco ręką.
- A Łucja? – spytała znowu Katarzyna. Nadal nie mogło jej się pomieścić w
głowie, że kobieta, której zaufała, tak jej się odpłaciła. Chciała mnie oddać w
ręce alfonsów, pomyślała ze zgrozą.
- Nie ucieknie. Podsłuchiwaliśmy jej komórkę. Szkoda, że nie możemy
udowodnić, że podała pani to świństwo - westchnął Kita.
- Dam panu próbkę moczu i możecie pobrać mi krew, choć na to chyba już za
późno – Katarzyna znów walczyła z sennością – na wszelki wypadek, można to
zrobić…
- Lepiej, żeby nikt pani nie widział. Stefano? – odwrócił głowę do
rozmawiającej szeptem pary – dasz radę? Przez parę dni musi być przekonany, że
jest bezpieczny, a ja muszę mieć czas na załatwienie legalnego podsłuchu…
- Tak, jak mówiłem. Dottoressa zniknie – Stefano uśmiechnął się do Katarzyny
szeroko.
Zaraz! Jak to
zniknie? Czyżby w obliczu niebezpieczeństwa, Fabio postanowił być rycerski i
udzielić jej schronienia? Nie o to jej chodziło. Nie chciała litości – Nie
pojadę z Tobą do Turynu… - zaczęła cicho.
- Nie zabieram Cię do Turynu – odpowiedział natychmiast, a jego twarz znowu
stała się nieprzenikniona. Mila poruszyła się niespokojnie.
- Jakiś problem? – Kita przyglądał im się podejrzliwie – muszę zacząć
organizować całą operację. Jeśli się pani nie zgodzi wyjechać na dwa tygodnie i
nie kontaktować z nami inaczej, jak przez Stefano, to wszystko weźmie w łeb! I
tak nie mamy pewności, że się uda. Zawadzki jest ostrożny, a gra idzie tu o
wysoką stawkę…
Dwa tygodnie? Aż
tyle? Katarzyna odchyliła głowę i przymknęła oczy. Jak ona się w to wszystko
wplątała? Nie, nie wplatała się, tylko została wplątana! Ogarnęła ją złość. A
może jednak trochę się przyczyniła? Gdyby od razu oddała wszystko Adamowi
Kicie, tak jak radziła Karola? Już za późno, żeby się dowiedzieć, pomyślała z
żalem. Kiedy wsiadała w Wenecji do samolotu, myślała, że znajdzie w pracy
ukojenie dla złamanego serca. Teraz pozbawiono ją również tego, podobnie jak
domu, a nawet prywatności i własnej woli… Ktoś musi za to zapłacić! W miarę,
jak ustępowało otępiające działanie leków, narastał w niej gniew. Niech się
dzieje, co chce! Gorzej już chyba nie będzie… – Zgadzam się. Dam panu to, czego
pan potrzebuje i wyjadę ze Stefano. Mam tylko jedną prośbę – jej głos zabrzmiał
zadziwiająco pewnie – niech zapłacą za to wszystko! - Czuła się zła i
rozżalona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz