sobota, 22 sierpnia 2015

Meteory

Kochani!
Mam dla Was nowe opowiadanie "Lek".  Znajdziecie je na "Czas na miłość"
roksana0707.blogspot.com . Miłego czytania. Mam nadzieję???
Roksana.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Uratuj mnie. Epilog

Turyn, lipiec 2015.
Caterina obudziła się z przeświadczeniem, że jest obserwowana. Starała się zachować spokój i oddychać głęboko, jak we śnie. Oddychać! No właśnie. Nie słyszała spokojnego głębokiego oddechu Fabia. Odwróciła głowę w jego stronę.
- Buongiorno (Dzień dobry) – powitał ją z uśmiechem – Sei cosi Bella, quando dormi (Jesteś taka piękna, kiedy śpisz).
- E quando non dormo? (A kiedy nie śpię?) – przekomarzała się, przeciągając leniwie. Uwielbiała sobotnie poranki, kiedy nie musieli się spieszyć. Zwłaszcza teraz, latem, kiedy Vanessa zamiast iść do szkoły, wpadała jak burza do pokoju małego Carla i nie odstępowała go aż do śniadania.
Fabio nie odpowiedział, tylko przysunął się bliżej i przygarnął ją do siebie. Poczuła na brzuchu jego twardy wzwód. Miał dość jednoznaczne zamiary, a ona nie miała nic przeciwko temu… Chociaż, zaraz… - La porta (Drzwi) – jęknęła cicho, czując ciepłą dłoń sunącą w dół jej pleców – Chiudi la porta (Zamknij drzwi).
- E chiuso (Zamknięte) – szepnął wprost do jej ucha niskim seksownym głosem.
Zwinne palce sunęły wzdłuż kręgosłupa, do miejsca, gdzie plecy Cateriny wyginały się uroczo i przechodziły w krągłe jędrne pośladki. Ciąża nie tylko nie zaszkodziła jej figurze, ale nadała jej kształtom apetycznych krągłości. Prawie dziewięciomiesięczny Carlo miał apetyt młodego wilczka, więc karmiła go piersią już tylko raz, wieczorem, dzięki temu rano mogła poświęcić więcej uwag mężowi. Fabio ujął jej udo, zakładając je sobie na biodro i sięgnął do pełnej piersi.
- Che bello (Ale piękne) – westchnął, uwalniając biust żony z miękkiego stanika – Rimane cosi? (Zostanie taki?) – Miał na myśli nie tylko rozmiar, ale też krągłość i wyjątkową wrażliwość.
- Si vedrà (Zobaczy się) – roześmiała się, odchylając głowę i wyginając się tak, że jej obnażone piersi zbliżyły się do twarzy Fabia.
- Non provocarmi cosi’(Nie prowokuj mnie w ten sposób) – warknął głucho i zbliżył usta do sterczącej brodawki okolonej ciemnomalinową aureolą. Objął ją delikatnie, żeby nie sprawić Caterinie bólu i poczuł w ustach słodkawy smak – Mmm, dolci rubati… (Mmm, skradziona słodycz…) – oblizał się koniuszkiem języka, obserwując, jak kolejne krople mlecznego płynu pojawiają się i spływają po jasnej skórze. Szybko je zlizał, po czym popchnął lekko ramię Cateriny, zmuszając ją do położenia się na wznak. Zanurkował w dół, do złączenia jej ud. Rozchyliła je lekko i westchnęła głęboko, czując ciepły oddech Fabia tuż nad łechtaczką.
- Adoro quella parte di te (Uwielbiam ten kawałek ciebie) – zamruczał, głaszcząc delikatnie, pokrytą jasnymi włoskami wrażliwą skórę.
Caterina poczuła pod powiekami łzy. Wiedział, jak strasznie się bała, że jego uczestnictwo w porodzie wpłynie na ich relację. Nie był przy urodzeniu Vanessy. Inna sprawa, że Valeria zażyczyła sobie cesarskiego cięcia, bojąc się… no, mniejsza o to. Kiedy dwa miesiące po porodzie nieśmiało napomknął, że chciałby się kochać, poczuła i ulgę, i niepokój zarazem. Nie wiedziała, jak bardzo zmieniło się jej ciało, jak go poczuje, jak on poczuje ją…?
- Mi piace quella cicatrice (podoba mi się ta blizna) – pocałował miejsce, gdzie miała małe nacięcie, teraz całkowicie już zagojone – E come la firma. Ti ho firmato. (To jak podpis. Podpisałem cię.) – roześmiał się, rozchylając delikatne różowe płatki i zbliżając do nich język.
- Non hai usato una penna qualsiasi... (Nie użyłeś byle jakiego pióra…) – jęknęła, czując jak język Fabia rozpycha się w jej obrzmiałym wnętrzu. Musiała długo poczekać na odpowiedź, bo jej rozmówca miał usta zajęte wyjątkowo lubieżnymi czynami.
- No. E ora penso di usarlo di nuovo! (Nie. I teraz mam zamiar znów go użyć!) – głos miał niski, nabrzmiały podnieceniem, jej ulubiony.
Powitała go głębokim westchnieniem. Jej szeroko rozłożone uda były tak ponętne, tak słodkie, w geście zaufania, jakim go obdarzyła. Przypomniał sobie wenecką noc, kiedy pierwszy raz się kochali i ten niesamowity dzień na jachcie, kiedy mógł ją mieć bez żadnej bariery... i potem jej niepewność, kiedy pierwszy raz po narodzeniu Carla mógł poczuć ciepło i wilgoć jej wnętrza.
- Che delizia (Ale rozkosz) – Głos miała lekko schrypnięty, emanujący ciepłem i miękkością, którą tak lubił.
- Zitta! (Cicho!) - wychrypiał, starając się panować nad emocjami.
Caterina roześmiała się dźwięcznie i chwyciwszy głowę Fabia w dłonie przyciągnęła ją do siebie. Ich usta znalazły się blisko..., prawie się zetknęły, ich oddechy zmieszały się, przyprawiając oboje o zawrót głowy. Zatracili się w sobie, czując narastające podniecenie pochodzące od ocierających się o siebie ciał. Wkrótce pokój wypełnił się przytłumionymi przez pocałunki jękami na dwa głosy.
- Fabio, aiuto... (Fabio, pomóż...) - w głosie Cateriny słychać było desperację. Wyprężyła się, czując, że jej wnętrze obrzmiewa, płonie, wypełnia się pulsowaniem...
Powolne, głębokie pchnięcie pokonało niewidzialną barierę i Caterina runęła w przepaść, zaciskając palce na ramionach męża i chwytając powietrze rozchylonymi ustami... On był tuż, tuż. Wpatrywał się w jej rozjaśnioną twarz z zachwytem, czując, jak ogarnia go euforyczne wręcz szczęście... Orgazm uderzył go niepodziewanie mocno, odbierając mu zmysły na długie minuty...
Dochodzili do siebie powoli, z trudem odzyskując spokój. Biodra Fabia spoczywały między udami Cateriny, wtulone w jej zmęczone porannym wysiłkiem ciało. Czuła go w sobie i było to tak rozkosznie słodkie rozpierające uczucie, że aż bała się poruszyć. On również się nie spieszył. Wsparł czoło na jej nagim ramieniu i wdychał zapach jej spoconej, rozgrzanej seksem skóry.
- O dio, sono esausta... (O boże, jestem wykończona...) – westchnęła w końcu, odchylając głowę. Na jej twarzy zagościł błogi uśmiech. - Non ti muovere! (Nie ruszaj się!) - jęknęła, czując, że Fabio unosi się na łokciach.
Roześmiał się i na powrót rozluźnił mięśnie. Wiedział doskonale, że Caterina uwielbiała te chwile tuż po, kiedy przygniatał ją swoim ciężarem, a ona powoli zaciskała się wokół jego członka. Nigdzie się nie spieszył. - Non ci pensavo, che maternità' ti farà ancora più sensuale... (Nie sądziłem, że macierzyństwo uczyni cię jeszcze bardziej wrażliwą...) - powiedział powoli, specjalnie przeciągając słowa.
W odpowiedzi zaczerwieniła się i odepchnęła go lekko. Przetoczył się na bok i padł z rozkrzyżowanymi rękami. - Ti adoro lo stesso. (I tak cię uwielbiam) – dodał, rozciągając obolałe mięśnie. - Vuoi un cappuccino? Ti lo faro (Chcesz cappuccino? Zrobię ci je).
- Personalmente? (Osobiście?) - spytała podejrzliwie.
- Mhm... - zamruczał, posyłając jej rozleniwione spojrzenie.
- Allora, si. Lo voglio (W takim razie chcę) – przekręciła się na bok i złożyła na jego ustach słodki wilgotny pocałunek.
Fabio oderwał się od niej z ociąganiem. Wsparta na łokciu obserwowała, jak wstaje i nie wstydząc się jej zupełnie, przechodzi przez sypialnię do łazienki. Przypomniało jej się, jak ona po raz pierwszy przeparadowała tak przed nim... Jeśli miała teraz taką samą minę, jak on wtedy... Oblizała się koniuszkiem języka. Wyszedł z łazienki w bokserkach i krótkim szlafroku z czarnego jedwabiu.
- Zajrzę do dzieci, a ty odpoczywaj – posłał jej rozbawione spojrzenie.
Nie miała jednak zbyt wiele czasu na odpoczynek. Ledwie zdążyła odszukać stanik i krótką nocna koszulkę, w drzwiach pojawiła się Vanessa.
- Mogę? - rzuciła i nie czekając na odpowiedź, rozsiadła się obok Cateriny.
- A Carlo? - Caterina pocałowała ją w policzek na „dzień dobry”.
- Niania daje mu tę papę na mleku – skrzywiła się – Musimy porozmawiać na poważnie – nachyliła się do Cateriny i ściszyła głos.
- Taak?
- Wiesz, pomyślałam, że robimy młodemu straszne zamieszanie – zaczęła Vanessa, marszcząc z powagą czoło.
- Nie rozumiem...
- No, kiedy on mówi do ciebie „mama”, a ja „Caterina”. To mu miesza w głowie. - uniosła w górę dłonie – Póki nie mówił, to nie zwracałam na to uwagi, ale teraz, to poważna sprawa!
- Co proponujesz? - Caterina poczuła suchość w ustach. Vanessa przyjęła wiadomość o rodzeństwie z niepokojem, ale już po kilku dniach się cieszyła. Inna sprawa, że długo się z Fabiem naradzali, jak jej to przekazać. Informację, że będzie miała brata, powitała z radością, a kiedy dzień po narodzinach Carla przyjechała do szpitala i dostała go „na ręce” jako starsza siostra, była taka dumna!
- Pomyślałam, że ja też mogłabym do ciebie mówić mamo – wypaliła bez namysłu – W końcu robisz wszystko to, co robi mama, a mojej mamy tu nie ma. - Wzruszyła ramionami.
- Naprawdę byś tego chciała? - Caterina zamrugała szybko.
- Jasne, że tak – Vanessa spojrzała na nią zaskoczona – Kiedyś mówiłam do ciebie „wróżko”, ale przy dziewczynach to obciach, a młody dopiero by się głowił.
- A ja mogę mówić o tobie „córeczka”? - starała się za wszelka cenę trzymać fason, choć czuła, że w gardle ma kłąb waty.
- Może „córka”? - Vanessa bardzo chciała dodać sobie powagi w oczach koleżanek.
- Mam córkę – Caterina wyciągnęła do niej ręce.
- A ja mamę!
Fabio, niosący tacę z dwoma filiżankami cappuccino i kubkiem kakao, wszedł do sypialni i stanął jak wryty. W łóżku siedziały przytulone Caterina i Vanessa, przy czym, pierwsza miała oczy wilgotne od łez, a druga wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną.
- Moje panie... - zaczął, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim sądzić – Czy można wiedzieć, co się tu dzieje?
- My... - głos Cateriny drżał.
- Ja powiem tacie. Dobrze... mamo? - Vanessa wyszczerzyła w uśmiechu zęby do zaskoczonego Fabia.
- Chyba już rozumiem! - Postawił tacę na szafce nocnej i pocałował obie, najpierw żonę, a potem córkę – Przyniosę Carla – mrugnął do Cateriny.
Wreszcie miał wszystko, o czym marzył, a nawet więcej. Sto razy więcej!
------

Mila wyszła spod prysznica i otuliła mokre ciało bawełnianym szlafrokiem. Spojrzała w lustro, przechylając zalotnie głowę. Stefano poszedł z małym Giovannim na taras, żeby podarować jej trochę czasu „dla siebie”. Choć ich syn miał już ponad trzy miesiące i rósł jak na drożdżach, wciąż wymagał troskliwej opieki. Początkowo myśleli o niani, która z nimi zamieszka, ale ostatecznie zdecydowali się na inne rozwiązanie. Od dwóch tygodni mieli opiekunkę od rana do popołudnia, przez pięć dni w tygodniu. Weekendy były dla nich. Rozchyliła szlafrok i poprawiła piersi. Po karmieniu, satynowy stanik na szerokich ramiączkach utrzymywał wszystko na swoim miejscu, a fikuśne majteczki z falbanką dodawały całemu kompletowi smaku. No, zobaczmy, czy udało się uśpić małego rozbójnika, pomyślała, uśmiechając się do siebie i weszła do sypialni. Już miała iść dalej, kiedy jej wzrok padł na małą buteleczkę lubrykanta, stojącą na szafce nocnej po stronie Stefano. Na samo wspomnienie okoliczności jej użycia, poczuła przyjemny dreszczyk podniecenia.
- Lekarz mówił, że na początku może boleć – jęknęła cicho, kiedy usta Stefano powędrowały w górę jej ciała, porzucając na chwilę jej pulsującą pożądaniem łechtaczkę.
- Lubisz ból... - niski aksamitny i władczy głos czarował ją i pieścił.
- Tak, ale...
- Pomyślałem o tym – nie pozwolił jej dokończyć i po chwili poczuła między nogami chłodne krople.
- Co to jest?
- Nic złego – pokazał jej buteleczkę.
Otrząsnęła się ze świeżych wspomnień, czując, że jej policzki robią się ciepłe, a złączenie ud zaczyna rozpierać. Szybko wyszła z sypialni i zajrzała do dziecinnego pokoju, ale łóżeczko było puste. Czyżby wciąż byli na tarasie? Ruszyła w górę po szerokich kamiennych schodach. Nie odczuwała niepokoju. Stefano był chyba najbardziej troskliwym i kochającym ojcem, jakiego znała. Nawet Fabio nie mógł się z nim równać, a przynajmniej ona była tego absolutnie pewna! On był po prostu idealny pod każdym względem. Jej myśli znów popłynęły do tamtej nocy sprzed dwóch tygodni...
- Auuuuu! - zajęczała płaczliwie, kiedy się z niej wysunął. Było jej tak cudownie, tak dobrze, kiedy się kochali. Poczuła ukłucie, kiedy w nią wszedł, ale zaraz potem zadbał, żeby już o tym nie myślała. Tym przykrzejsze było odczucie, które miała po. - Wciągnęła powietrze z głośnym sykiem.
- Nie ruszaj się – Stefano zanurkował pod kołdrę.
- Co robisz? - spanikowała lekko.
- Spokojnie. Tylko podmucham. - roześmiał się i po chwili poczuła, że rzeczywiście to zrobił. Nagle przypomniało jej się, jak ojciec dmuchał na jej poparzone paluszki albo obite kolanka, kiedy była mała i zaczęła chichotać przez łzy.
- No widzisz, już dobrze. – Stefano przygarnął ją do siebie i pocałował delikatnie w usta.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Sama nie wiedziała, kiedy pokonała schody i znalazła się w pokoju wypoczynkowym pełnym miękkich kanap i pufów. Ostrożnie podeszła do przeszklonej ściany i wyjrzała na taras.
Stefano leżał z zamkniętymi oczami na drewnianym szezlongu, trzymając na piersi maleńkiego ciemnowłosego chłopczyka. Obaj oddychali głęboko, posapując cichutko przez sen. Jasna skóra i biała koszulka maleństwa odcinała sie wyraźnie od umięśnionego opalonego męskiego torsu. Mila wpatrywała się w nich jak urzeczona. Potem cicho cofnęła się do pokoju i wziąwszy ze stolika telefon, zrobiła im kilka zdjęć. Nagle Stefano otworzył oczy i na widok żony jego twarz rozjaśnił szeroki szczery uśmiech.
- Jestem szczęśliwy – odczytała z ruchu jego warg i poczuła nagle, jak te proste słowa spływają do jej serca i ją także napełniają szczęściem.

wtorek, 14 lipca 2015

Uratuj mnie 22

Wejście do Oddziału Swiss National Bank w Zurychu nie różniło się niczym od włoskich banków, ba, nie różniło się od większości banków na świecie. Nawet obrotowe drzwi, które w każdej chwili można było zablokować, uniemożliwiając wydostanie się ze szklanej pułapki, wyglądały znajomo. Mimo to, Mila czuła się nieswojo, idąc chodnikiem po przeciwnej stronie ulicy. Franco wszedł do banku jakieś dziesięć minut wcześniej, a Luca pozostał w samochodzie zaparkowanym około pięćdziesiąt metrów dalej. Wspólnie ustalili, co ma zrobić i jak reagować w zależności od rozwoju wypadków. Była w miarę spokojna do chwili, gdy Luca przytrzymał mocno jej ramię i patrząc jej w oczy stwierdził, że w razie komplikacji ma za wszelką cenę opuścić bank. Poczuła mdłości na myśl, że w tej chwili staje się przestępcą i jeśli zostanie zdemaskowana, właśnie tak ją potraktują. Szybko sięgnęła po plastikową torebkę wsuniętą w kieszeń za tylnym siedzeniem i zwymiotowała.
- Nie strasz jej – Franco wziął ją za rękę tak, jak uspokaja się dziecko – To normalne przy stresie. W razie czego jestem w środku i zrobię jakieś zamieszanie, a ty wyjdziesz. Wszystko będzie dobrze.
Dochodziła jedenasta i na ulicach panował umiarkowany ruch. Mila ubrana była jak turystka, na ramieniu zawiesiła sporą markową torebkę, a na szyi najnowszy model Nikona. Pasowała doskonale do obrazu kogoś, kto miał zamiar załatwić sprawę w banku, przy okazji wizyty w mieście. Wzięła głęboki wdech i weszła do budynku, pokonując szklaną śluzę. Otoczył ją przyjemny lekko korzenny zapach i cichy szelest rozmów. Stojący obok drzwi ochroniarz, skinął jej uprzejmie. Wzięła to za dobrą monetę i rozejrzała się po sali, szukając kasy. Przy jednym z okienek przeznaczonych do obsługi klientów indywidualnych zauważyła Franco. Poczuła się nieco pewniej, widząc, jak swobodnie rozmawia z obsługującym go pracownikiem. Kasy znajdowały się z boku, obok przeszklonej ściany. Przeszła w tamtą stronę i ustawiła się za czekającym w kolejce starszym mężczyzną. Miała przed sobą trzy stanowiska. Pierwsze obsługiwał młody chłopak z jasnymi włosami. Wyglądał na dość nerwowego i Mila doszła do wniosku, że wolałaby nie sprawdzać, kiedy straci cierpliwość. Przy drugim siedziała starsza pani uczesana w ciasny kok, z ustami zaciśniętymi w cienką kreskę. Ona również nie przypadła jej do gustu. Trzecie stanowisko obsługiwała kobieta, na oko, w wieku Mili. Miała na ustach trochę zbyt krzykliwą szminkę i mocno rozjaśnione włosy spięte w kucyk. Była idealna.
Za Milą ustawiła się młoda kobieta z małą dziewczynką na ręku. Dziecko najwyraźniej nie miało ochoty czekać spokojnie w kolejce, bo marudziło i kręciło się okropnie, wytrącając Milę z równowagi. Starszy pan, stojący przed nią, podszedł do środkowego okienka, po chwili zwolniło się również pierwsze, obsługiwane przez blondyna.
- Please, goMila uśmiechnęła się do małej i jej matki, wskazując im okienko i dziękując w duchu, że się napatoczyły.
- Oh, thank you – Kobieta odpowiedziała jej uśmiechem.
Po chwili zwolniło się również ostatnie stanowisko.
- Dzień dobry, mogę mówić po angielsku? - wyszczerzyła zęby do blondynki ubranej w firmową koszulę w drobne niebieskie prążki.
- Oczywiście. Czym mogę służyć?
- Mam w tym banku konto – Mila wyciągnęła paszport – Chciałabym wpłacić na nie sto euro... Właściwie... - zawahała się – To jest wspólne konto z moim narzeczonym – przewróciła oczami.
- Jeśli pani jest współwłaścicielem, to zaraz je znajdziemy – Blondynka wzięła od Mili paszport – Lu-sja Zu-ro-wska?
- Łucja Żurowska – poprawiła ją Mila i zachichotała. Kurwa, dwa dni się tego gówna uczyłam na pamięć, pomyślała ze złością – To polskie nazwisko.
Stała dzielnie i patrzyła na lekko już podniszczony lakier na sprawnie przebiegających po klawiaturze palcach blondynki.
- Mój narzeczony jest niemożliwy – westchnęła, próbując nawiązać nić sympatii z obsługującą ją kobietą – Założyliśmy się i przegrałam zakład, ale on nie chce przyjąć pieniędzy! - Wydęła usta, udając oburzenie.
- Obawiam się, że musi mi pani podać numer konta – usłyszała po chwili.
- Oczywiście! - Mila zaczęła grzebać w torebce, wyjmując z niej portfel, chusteczki, kosmetyczkę, pokrowiec na okulary przeciwsłoneczne... - O, nie! - jęknęła, chowając głęboko telefon – Zapomniałam komórki! Boże, mam nadzieję, że nie w restauracji... Zaraz... - potarła czoło dłonią. Przynajmniej nie musiała ukrywać zdenerwowania. – Nie, na pewno nie. Zostawiłam w pokoju... - Spojrzała na wpatrującą się w nią kobietę oczami błagającego o kość szczeniaka – Naprawdę nie wystarczy imię i nazwisko mojego narzeczonego? Chcę tylko wpłacić pieniądze. Proszę... Jest na spotkaniu, a potem jedziemy do Francji... Bardzo proszę.
- No, nie wiem... Powinna pani mieć numer. Nie jest pani właścicielką...
- W takim razie jestem upoważniona – westchnęła – Ja nigdy nie wiem, co on mi każe podpisywać – jęknęła – Tak bardzo mi zależy... Mój narzeczony to Rafał Zawadzki. Podam pani datę urodzenia, albo... Zaraz, ma podobny numer paszportu do mojego.
- No, dobrze, zobaczmy, co się da zrobić, nie łamiąc przepisów – posłała Mili pełne zrozumienia spojrzenie – Jest pani upoważniona... - Jej palce zabębniły o klawiaturę.
- Wiem, kiedy była ostatnia operacja na koncie – pochwaliła się, czując, jak stróżka potu płynie jej po plecach. Kątem oka zauważyła, że Franco zerka na nią ukradkiem, wciąż stojąc przy swoim okienku.
- Taaak... To kiedy była ta operacja? - Kobieta przyglądała jej się badawczo.
- 27 lutego – odparła bez wahania.
- Narzeczony zablokował pani elektroniczny dostęp do konta – usłyszała w odpowiedzi i poczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg.
Muszę to zrobić. Za wszelką cenę! Miała wrażenie, że wszyscy dokoła słyszą bicie jej zdjętego strachem serca. Kocham cię, Stefano, nie pozwolę cię skrzywdzić!
- Wie pani... - zaczęła, starając się zyskać na czasie – Ja nie jestem taka dobra w tych sprawach, jak pani. Moje drugie konto też mam zablokowane – westchnęła ciężko i wbiła smutny wzrok w swoją rozmówczynię – Chciałam przesłać pieniądze, ale pomyliłam numer konta i... - oczy zalśniły jej od łez – Bardzo się zdenerwował. Powiedział, że jak jestem taka głupia, to mam chodzić do bankomatu. No, to poszłam i teraz chcę wpłacić mu pieniądze... - wytarła nos w chusteczkę i wrzuciła paczkę do torebki, zbierając przy okazji pozostałe rzeczy.
- No dobrze. - Blondynka westchnęła i spojrzała na Milę z politowaniem – Proszę dać te sto euro.
Mila natychmiast wyciągnęła zielony banknot i przesunęła go po kontuarze. Wyglądało na to, że się uda! Odetchnęła z ulgą. Zrobiła z siebie idiotkę, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało.
- Proszę tu podpisać.
Prostokąt cienkiego papieru miał u góry numer konta, na który wpłacała pieniądze. ...863 321, zapamiętała ostatnie sześć cyfr, na wypadek, gdyby na potwierdzeniu nie umieścili numeru. Tylko, czy to wystarczy, pomyślała z niepokojem.
- Pani potwierdzenie – Wydruk wyglądał identycznie, jak ten, który podpisywała.
- Tak bardzo pani dziękuję! - Gdyby mogła, podskoczyłaby z radości. Obróciła się na pięcie i ruszyła do przeszklonych obrotowych drzwi, składając papierek na pół i pakując go do torebki. Zdobyła numer konta Zawadzkiego! Zrobiła to! I jeszcze dowiedziała się, co za operację wykonał. Fabrizio miał rację...
- Proszę zaczekać – potężny ochroniarz zastąpił jej drogę.
------
Łucja ogarnęła wzrokiem niewielki hotelowy pokój. Wyglądało na to, że spakowała wszystko. Przez te kilka dni zdążyła zrobić tu niezły bałagan, ale teraz na środku stała tylko jedna elegancka walizka, a na niej leżała sporych rozmiarów torebka. Spojrzała za zegarek i usiadła przy biurku. Miała jeszcze co najmniej pół godziny do przyjazdu taksówki. Położyła dłoń na swoim nowym paszporcie, z którego wystawał bilet do Zurychu. Jak na razie wszystko szło po jej myśli. Nawet Nikołaj, po długich pertraktacjach zgodził się dać jej dodatkowe sześć godzin w zamian za premię za cierpliwość.
- Wszyscy są chciwi – powiedziała do siebie – bez wyjątku! Wszystko zależy od liczby zer. Twoje zdrowie, Rafałku - Spojrzała w lustro, unosząc w górę filiżankę z kawą i wykrzywiła usta w szyderczym uśmiechu – Naiwny palancie!
Już od jakiegoś czasu czuła, że narasta między nimi nieufność. Wszystko przez to, że jesteś takim naiwnym dupkiem, pomyślała ze złością. Zamiast szybko spieniężyć całą firmę, przelać na bezpieczne konto fundusze europejskie, przeznaczone na rozwój ZAWA-BUD i uciekać do Argentyny, on wciąż liczył na cud. Pomysł z porwaniem Stefano był dobry, ale nie wypalił, bo zamiast niego pojawiła się Mila. Gdyby mieli go w ręku, możliwe, że udałoby się znaleźć haki na tych, którzy teraz siedzieli bezpiecznie w Warszawie i czekali na dalszy rozwój wypadków. Ale ona nie miała zamiaru ani czekać, ani tym bardziej ryzykować. - I jeszcze musiałeś tam jechać, ty dupku! - prychnęła.
Wyciągnęła z torebki telefon i wybrała numer Nikołaja. Miała się z nim skontaktować tuż przed wylotem. Długo czekała na połączenie, ale się nie doczekała. Dziwne, pomyślała, zawsze zgłaszał się po trzecim sygnale, jeśli byli umówieni na rozmowę. Spakowała laptopa i wystawiła walizki na korytarz. Już na recepcji powtórzyła telefon, ale nadal nikt nie odpowiadał. Nieco już zdenerwowana spróbowała ponownie, jadąc taksówką. Nic. Wysłała SMS-a z prośbą o kontakt.
Na lotnisku szybko nadała bagaż, przeszła kontrolę paszportową i zadowolona z tego, że jej dokumenty nie wzbudziły podejrzeń, usiadła w barze i zamówiła kawę. Sąsiedni stolik zajmowali skośnoocy biznesmeni pogrążeni w rozmowie. Przyglądała im się przez chwilę, łowiąc mimowolnie urywki rozmów. Jeden z mężczyzn poprosił, by barman zmienił kanał w telewizji na CNN, zastanawiając się głośno, która może być teraz godzina w Bangkoku.
„...Wybuch był na tyle silny, że uszkodził sąsiadujący z parkingiem budynek. Świadkowie twierdzą, że koło samochodu kręcił się mężczyzna, którego rysopis odpowiada...”
Biznesmeni wyglądali na zainteresowanych informacją. Domyśliła się, że rozpoznali na zdjęciach swoje rodzinne strony.
„... Włoski turysta, który był właścicielem samochodu, twierdzi, że nie ma wrogów i nic go nie łączyło z rosyjskim biznesmenem, którego podejrzewa się o wysadzenie samochodu. Szczątki ludzkie znalezione w resztkach samochodu nalezą prawdopodobnie do niego. Policja na razie nie chce udzielać żadnych informacji...”
Łucja wydęła usta. I tak byli nieźle poinformowani. Na zdjęciach widać było, że wypadek zdarzył się nad ranem, a dziennikarze mieli materiał na trzyminutowy serwis. Zaraz! Rosjanin, Włoch, Bangkok, zamach... Nikołaj nie odpowiada na telefon... Nie! To zbieg okoliczności. Mam paranoję, przemknęło jej przez myśl.
Jeszcze raz wybrała numer Nikołaja, a nie doczekawszy się połączenia, przełączyła komórkę w tryb samolotowy, zapłaciła za kawę i ruszyła do bramki.
------
Fabrizio De Luca siedział rozparty w fotelu swojego gabinetu i przez uchylone drzwi obserwował pracowników składających powoli sprzęt elektroniczny. Ustalili z Cateriną, że firma wynosi się z domu do siedziby w mieście. Bank, który wynajmował parter turyńskiego budynku poszedł mu na rękę i opuścił pomieszczenia miesiąc przed upływem terminu wypowiedzenia. Wszystko powoli wracało do normy. Tego wieczoru zaplanowali uroczystą rodzinną kolację. Concetta już przygotowała pokoje dla jego matki, Alessandry, Paula i dzieci. Pozostało jeszcze uprzedzić Vanessę...
Komórka leżąca na biurku zaczęła wibrować, sunąc powoli w bok.
- De Luca – rzucił, widząc nieznany numer.
- Co tak oficjalnie? - głos Stefano brzmiał wesoło.
- Nareszcie! – odetchnął z ulgą. - Mów.
- Dostałem numer konta i przesłałem go Kicie. Był zachwycony. Za chwilę prześlę coś bezpiecznym kanałem do Ondraszka. Niech poszuka kont ludzi, których nazwiska będą w mailu. Dostałem je od Kity. Prawdopodobnie robił na nie przelewy z tego konta, więc dla niego to będzie jak zabawa.
- Bardzo ładnie – Fabio aż cmoknął z zadowolenia – Należy ci się nagroda.
- Mam coś na oku – zażartował – Mila przeszła samą siebie. Co prawda, na koniec najadła się strachu, bo zapomniała z przejęcia paszportu i zawrócili ją do okienka, ale wszystko się udało. Franco o mało nie dostał zawału. Chyba się starzejemy – westchnął.
- A Łucja?
- Zadbałem, żeby wszystkie banki w Szwajcarii dostały informację, że jest poszukiwana. Kita już ma dla niej miejsce.
- A co z Nikołajem? - spytał Fabio, zerkając na ekran monitoringu, gdzie widać było, jak od strony bramy nadjeżdża biała Lancia Valerii. Na innym ekranie zobaczył, jak Caterina przechodzi przez hol, żeby powitać Vanessę. Ustalili, że najpierw on sam porozmawia z córką, a jeśli ona zechce, Caterina się przyłączy.
- Oficjalnie zginął w wybuchu, a na jego miejsce przyjąłem Olega Nikołajewicza. Zabawna zbieżność, nie sądzisz? - roześmiał się.
- Rzeczywiście. Czyli z jego dawnymi zleceniodawcami mamy spokój? - upewnił się, podnosząc się z fotela.
- Mam nadzieję. - Stefano odetchnął głęboko – Posprzątam tu po sobie i mogę wracać.
- Stęskniłeś się, co? - Fabio zmrużył oczy i uśmiechnął się na myśl o niespodziance, jaką przygotował dla przyjaciela.
- Chyba tak... - Stefano nigdy nie był skory do rozmowy na temat uczuć, zwłaszcza swoich.
- To nie wracaj, tylko leć na Bali. Adres znasz.
Przez chwilę panowała cisza.
- Chcesz powiedzieć...?
- Dokładnie! Masz czas, bo wystartowali dopiero przed chwilą. - Uśmiech mu się poszerzył na myśl, jaką minę ma w tej chwili jego przyjaciel – Bawcie się dobrze. Oczekujemy, że za tydzień usłyszymy, kiedy ślub. Tylko nie odkładajcie tego za bardzo. Moja żona chce dobrze wyglądać. Sam rozumiesz...- zawiesił głos.
- Wiesz co? - W głosie Stefano dało się słyszeć wzruszenie – Dzięki.
- Trzymaj się. Muszę załatwić ważną sprawę z Vanessą.
- Będzie dobrze. Ucałuj ode mnie swoje kobiety. Obie są wyjątkowe, dogadają się.
- Wiem... - Fabio wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Po jego twarzy błąkał się pogodny uśmiech.
-------------------------
Żywopłot otaczający dom przypominał bardziej afrykańską zeribę niż ogrodzenie eleganckiego bungalowu, a i brama wykonana z grubych bali, wyglądała, jakby broniła wjazdu do fortecy. Dyskretne nacięcia na zawiasy wskazywały, że zamontowano w nich furtkę. Właśnie przed nią zatrzymał się kierowca taksówki. Po raz pierwszy odkąd zabrał pasażera sprzed lotniska, popatrzył na niego z uznaniem. Stefano podął mu kilka banknotów odpowiadających mniej więcej dwukrotnie temu, co wskazywał licznik i machnął ręką, kiedy zaskoczony Taj zaczął mu dziękować, składając dłonie, jak do modlitwy. Chciał jak najprędzej zobaczyć się z Milą. Na samo wspomnienie jej imienia serce zabiło mu szybciej. Poprawił torbę, którą miał na ramieniu, przełożył metalową walizkę do drugiej ręki i nacisnął klamkę. Zamek ustąpił z cichym zgrzytnięciem i nagle Stefano znalazł się twarzą w twarz z Franco.
- Witaj. Nie masz pojęcia jak się cieszę na twój widok – olbrzym uścisnął wyciągniętą do niego dłoń – Mila oszaleje z radości.
- Powiedziałeś jej, że jestem?
- Nie, ale nie zdziwię się, jeśli zaraz tu przybiegnie. Odkąd przylecieliśmy, nie może sobie znaleźć miejsca – Franco wyszczerzył do niego zęby – Jest za domem, koło basenu – rzucił, wskazując Stefano kierunek – Idź. Ja tu pozamykam. Zresztą, pewnie chcecie być sami... - mrugnął znacząco i wyciągnął rękę po walizkę.
Stefano klepnął go przyjaźnie w ramię i zagłębił się w otaczający go bajkowy świat. Od bramy, aż do samego domu prowadziła szeroka, wyłożona jasnym kamieniem aleja. Po bokach, w równych odstępach wkopano prawie dwu i półmetrowe bale grubości uda dorosłego mężczyzny i połączono je ze sobą konopnymi linami. Zarówno drewno, jak i liny oplecione były wiotkimi gałązkami pnączy, tworzących zwisające brody, poruszane nieustannie powiewem ciepłego wiatru. Pomiędzy zwisającymi łodygami uwijały się drobne ptaszki i motyle. Po obu stronach alei rozciągały się przestronne trawniki, które stopniowo przechodziły w nasadzenia niskich roślin, a dalej wyższe kępy traw i krzewów obsypanych bajecznie kolorowymi kwiatami. Gdzieniegdzie wprost z trawnika wyrastały starannie utrzymane rozłożyste drzewa, pod którymi ustawiono ławki z egzotycznego drewna lub porośniętego mchem kamienia. Pewnie podziwiałby to wszystko dłużej, gdyby nie ogarniające go coraz większe podniecenie. Ruszył przed siebie szybkim krokiem i po chwili wszedł do ciemnego przedsionka domu, stając przed masywnymi drzwiami z ciemnego drewna. Ażurowe ściany porośnięte były jakimś pnączem obsypanym pierzastymi żółtymi kwiatami, wydającymi odurzającą miodową woń. Miała coś wspólnego z ulubionymi perfumami Mili i Stefano poczuł, jak ślina napływa mu do ust. Znów nacisnął klamkę i wkraczając do dużego holu, rozejrzał się w poszukiwaniu znajomej postaci.
- Mila?
Upuścił torbę na podłogę i zrobił krok w stronę niskiego okrągłego stołu na którym w płaskiej ceramicznej misie pyszniły się ogromne różnokolorowe orchidee.
- Mila! - zawołał.
Najpierw usłyszał cichy szelest materiału, a po chwili poczuł jej zapach. Spojrzał w lewo, skąd delikatny powiew przyniósł mu znajomą woń. Mila stała na tle białych bawełnianych zasłon. Miała na sobie prześwitującą turkusowoniebieską szatę, a pod nią żywo turkusowe skąpe bikini. Czy mogła zrobić na nim większe wrażenie? Nie miał pojęcia, że ubierając się, kobieta może jednocześnie sprawiać wrażenie aż tak rozebranej.
- Stefano! - wyciągnęła przed siebie ręce i puściła się pędem w jego stronę. Jej bose stopy zdawały się tylko muskać posadzkę.
- Boże, ale pięknie pachniesz. - Przytulił ją i zanurzył twarz w jej włosach - Solą i wiatrem...
- Pływałam... - wyszeptała bez tchu.
- Pokaż mi...
- Tam – Nie odrywając się od niego, wyciągnęła rękę w bok.
- Pokaż mi, gdzie jeszcze pachniesz – wychrypiał wprost do jej ucha.
Odchyliła głowę i spojrzała mu w oczy. - Tak się bałam... - jęknęła.
- Wiem. Wiem, sikorko, ale byłaś bardzo dzielna.
- Bałam się, ale najbardziej o ciebie...
- Głuptasie... - pochylił się tak, ze ich czoła się zetknęły.
- Nie chcę, żebyś z mojego powodu ryzykował życie – przerwała mu zdławionym głosem – Nigdy! Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz.
- Obiecuję. Już po wszystkim. Naprawdę – Ujął jej twarz w dłonie unosząc w górę brodę. Zbliżył usta do jej ust, przymknął oczy i oddychał jej oddechem. Czuł przy sobie ciepło jej rozgrzanego słońcem ciała, jego miękkość. - Moja piękna – szepnął wprost do jej ust.
Początkowo całował ją delikatnie, tylko muskając jej pełne wilgotne wargi. Po chwili jednak podniecenie wzięło górę. Przesunął jedną dłoń na kark dziewczyny. Wygięła się, napierając biodrami na jego podbrzusze. Głęboki soczysty pocałunek trwał i trwał, odbierając im oddech i zmysły. Zatracili się w sobie, puszczając w ruch spragnione dotyku dłonie. Pochłaniali się nawzajem, jęcząc z rozkoszy.
Oderwali się od siebie z trudem, jakby ich ciała nie chciały podporządkować się woli. Stali naprzeciw dysząc ciężko.
- Pokażę ci, gdzie pływałam – Mila pierwsza odzyskała głos. Ujęła Stefano za rękę i pociągnęła za sobą w stronę składanych jak harmonijka drzwi z wyciętego ażurowo egzotycznego drzewa. - Tam – Wskazała dłonią brzeg morza z szerokim pasem prywatnej plaży. Aby tam dojść wystarczyło przeciąć drewniany podest ze stołem i krzesłami o płóciennych siedziskach, przejść obok basenu i pokonać kilka łagodnych drewnianych schodków. - Tu jest jak w raju – wyszeptała, podnosząc na niego wzrok – Jak dobrze, że już jesteś! - Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Zaczekaj tu – uwolnił się z uścisku i delikatnie posadził ją na jednym z nakrytych białymi poduchami leżaków .Nie czekając, podszedł do ogrodowego prysznica obok basenu i zrzucił z siebie ubranie. Chciał zmyć z siebie kurz, zmęczenie i przeżycia, jakich doświadczył w ciągu ostatnich dni.
Mila z zachwytem patrzyła na muskularne nagie ciało, lśniące w strugach wody i promieniach słońca. Stefano bez wstydu stał przed nią, pozwalając by oglądała jak wodzi dłońmi po najbardziej intymnych miejscach, by dotykała go wzrokiem... Przełknęła głośno ślinę, gdy rozstawił szerzej nogi i sięgnął w dół. Powoli obrócił się bokiem. Mogła teraz obserwować, jak jego nabrzmiały członek unosi się w górę, a jego główka lśni w słońcu. Nie zauważyła, kiedy zakręcił wodę. Podszedł do niej i zanim zdążyła wyciągnąć dłoń, by dotknąć tego, czego tak bardzo pożądała, a co nagle znalazło się na wprost jej twarzy, on schylił się i wziął ją na ręce.
- Gdzie sypialnia? - wychrypiał.
- Na lewo... - wydyszała bez tchu.
Rzucił ją na miękkie łóżko z niewielkiej wysokości, ale na tyle dużej, że odbiła się od materaca i padła przed nim z rozkrzyżowanymi rękami.
- Taką cię lubię najbardziej – roześmiał się chrapliwie – Zdejmiesz to, czy mam to z ciebie zedrzeć?
- Zdejmę! – pisnęła, rolując pospiesznie delikatny materiał.
- Ręce w górę! - Pochylił się i sprawnie pozbawił ją tuniki. Pociągnął za sznurki od bikini i po chwili miał już nieograniczony dostęp do jej ciała. - A teraz... - klęknął, wpychając kolano między jej łydki – Grzecznie się położysz, a ja sprawdzę, gdzie jeszcze jesteś słona.
Opadł na łokcie, tak, że jego głowa znalazła się nad jej szyją. Lizał i szczypał delikatnie jej skórę, wydając ciche gardłowe pomruki zadowolenia. Mila oddychała coraz szybciej i płycej, czując, jak jej kochanek powoli kieruje się coraz niżej i niżej. Jęknęła głośno, kiedy omiótł językiem brodawkę. Druga zaczęła mrowić nieznośnie.
- Błagam – jęczała – nie dręcz mnie. Po prostu to zrób!
- O nie! - roześmiał się do jej twardniejącej piersi – Chcę widzieć, jak ci dobrze.
- Zobaczysz - jęknęła – Nie potrzebuję wiele. Tak się stęskniłam... Oooch! - krzyknęła przeciągle, czując zęby zaciskające się na jej piersi.
Stefano przesunął szorstkimi dłońmi po jej bokach i brzuchu, puścił obolały sutek i przesunął się w dół. Jego głowa zawisła nad kępką kręconych włosków łonowych. Rozsunął bez trudu drżące uda, otwierając sobie drogę do najwrażliwszego miejsca. Spojrzał w górę i napotkał przymglone spojrzenie karmelowo-brązowych oczu. Powoli opuścił głowę i liznął delikatne różowe wnętrze.
- Prawdziwa syrena – wymruczał gardłowo, oblizując się koniuszkiem języka – Ale jestem pewien, że głębiej jesteś słodka.
Jego usta przylgnęły do delikatnego ciała, a język dopuścił się takich czynów, że Mila nie wiedziała już, ani gdzie jest, ani, co się z nią dzieje. Jęczała i krzyczała w zależności od tego, jak intensywne odbierała bodźce. Wreszcie poczuła, jak jej ciało sztywnieje i wygina się, a uda próbują zamknąć... Na próżno! Silne dłonie Stefano trzymały ją w żelaznym uścisku, póki się nie poddała. Orgazm trwał i trwał...
- Co ty ze mną robisz? - usłyszała chrapliwy głos i otworzyła oczy. Stefano wpatrywał się w nią z zachwytem.
- Ja? To ty... - urwała, czując nową falę szczęścia przetaczającą się przez jej bezwolne ciało. Odetchnęła głęboko.
- Jeszcze nie skończyłem – Stefano wszedł w nią jednym płynnym ruchem, pozbawiając ją tchu.
W jej ogromnych oczach pojawiło się najpierw zaskoczenie, a potem strach. Już to przeżyła, wiedziała, że czeka ją ból i rozkosz tak intensywne jak nic innego, i że kolejny orgazm będzie jeszcze mocniejszy, niż poprzedni. Zaczerpnęła powietrza i zacisnęła zęby.
Bała się i pożądała równocześnie. Intensywne spojrzenie ciemnoszarych, jak burzowe niebo oczu Stefano hipnotyzowało ją, pozbawiając woli. Przeciągły krzyk odbił się od ścian sypialni i przeszedł w niski jęk rozkoszy...
------
Czerwona kula słońca dotykała już wody, zapalając na jej powierzchni tysiące ogników. Wydawało się, że ocean płonie.
Mila i Stefano leżeli na szerokiej zewnętrznej leżance z baldachimem. Tulili się do siebie, co chwila dotykając się i głaszcząc, jakby nie mogli się nasycić swoją bliskością. W pewnej chwili Mila uniosła głowę i zajrzała Stefano w oczy.
- Muszę ci coś powiedzieć – wyszeptała – Wiem, że tych dwóch drani zasłużyło na karę i że to, co zrobiłeś było słuszne, ale cieszę się, że nie zabiłeś żadnego z nich.
- Sikorko, nie jestem mordercą – uśmiechnął się do niej ciepło – Chociaż, był moment, że mnie korciło – dodał z westchnieniem. - Co ci chodzi po głowie? - Przygarnął ją do piersi i pocałował w czubek głowy.
- Po prostu, nie wyobrażam sobie, jak bardzo trzeba być złym, żeby zabić drugiego człowieka z zimną krwią, albo zlecić zabicie - szepnęła. - Ja bym nie mogła...
- Nigdy nie zabiłem, ani nie zleciłem zabicia człowieka. Byłem w wojsku i różnie się zdarzało – westchnął – Oni strzelali i ja strzelałem, ale to była wojna.
- Miałam na myśli, że chociaż mnie skrzywdzili, to nie chciałabym mieć na rękach ich krwi, ani żebyś ty miał... - wykrztusiła. O rany, nie pomyślałam, że przecież walczył, że tam ginęli ludzie.
- Rozumiem.
Leżeli przez dłuższą chwilę w milczeniu, wsłuchując się w szum fal i bicie własnych serc.
- Ten tatuaż... - odezwała się wreszcie – To jest piętno, ale... Ja nie jestem mściwa, ale on mnie skrzywdził bardziej niż ten pierwszy.
- Wiem, skarbie. Przyszło mi to do głowy, kiedy zrozumiałem, dlaczego bałaś się mojej dominacji. Dlaczego nie potrafiłaś czerpać przyjemności z bólu, chociaż taka jesteś.
- Wszystko było straszne, ale to, że musiałam go prosić... - przełknęła ślinę, choć na niewiele się to zdało. - I przyznać, że ból sprawił mi przyjemność... chociaż wtedy wcale tak nie było!
Nagle wszystkie fragmenty układanki dopasowały się do siebie i ułożyły w całość. Stefano odchylił głowę i spojrzał w ciemniejące niebo, na którym powoli zapalały się pojedyncze gwiazdy.
- Wtedy się po prostu bałaś. Nie miałaś pojęcia, że istnieje dominacja i uległość, że są różne rodzaje seksu. To był gwałt i nie miał nic wspólnego z odczuwaniem przyjemności i satysfakcji - powiedział powoli – Uważam, że taka się urodziłaś i wspólnie to odkryliśmy. Ja to odkryłem, nie on! - Jego głos stał się niższy, groźniejszy – On cię po prostu skrzywdził i teraz został ukarany.
- Och, Stefano – objęła go, wtulając twarz w jego klatkę piersiową, unoszącą się w przyspieszonym oddechu – Gdyby nie ty, nie miałabym pojęcia, że to może tak być.
- Skoro już ustaliliśmy, że pasujemy do siebie idealnie w sprawach łóżkowych, to może omówimy kwestię ślubu? - zmienił temat, czując, że coś zaczyna go dławić. Myśl, że jego mała sikorka doznała krzywdy, wciąż go uwierała. - Co powiesz na początek czerwca?
- Początek czerwca? - powtórzyła. Trochę ponad dwa miesiące. Tak szybko? Szybko? Znali się tyle lat! - Podoba mi się. Tak, może być początek czerwca. Caterina będzie już miała brzuszek!
- Mam nadzieję, że ty też niedługo będziesz miała – szepnął jej do ucha i przygryzł wrażliwy płatek. - Masz jakieś życzenia, co do miejsca na miesiąc miodowy?
- Chciałabym... - zawahała się. Czy mogła prosić o coś jeszcze?
- Tak?
- Chciałabym, żebyś mnie zabrał na Stellę Marinę i żebyśmy popłynęli do Dubrownika. Tak jak Fabio i Caterina... - wyszeptała.
- Szczerze mówiąc, nie przyszło mi to do głowy, ale... Podoba mi się. Odwieziemy twoją siostrę i mamę – zaproponował ostrożnie - Potem możemy popłynąć dalej. Dokąd nam przyjdzie ochota.
- Kocham cię! - objęła go za szyję i zaczęła pokrywać pocałunkami jego twarz– Kocham.
Odpowiedział jej głębokim pełnym pasji pocałunkiem. Szarpnął jedną z zasłon, tak, że było ich widać już tylko od strony plaży. Po chwili zza poruszanych lekką bryzą płócien rozległy się ciche pojękiwania, przyspieszone oddechy i miarowe skrzypienie drewnianej ramy plażowego łóżka.

sobota, 4 lipca 2015

Uratuj mnie 21

Fabio i Caterina słuchali w skupieniu relacji Luki, który wyjechał po nich na lotnisko. Kiedy doszedł do kwestii nagłego wyjazdu Stefano, Fabio stracił cierpliwość. - Nie rozumiem tego! Tutaj ma zaplecze do pacy i pomoc, a tam jest kompletnie sam, zdany na człowieka, któremu nie do końca ufa – burknął.
- Zostawił zapasowe numery telefonu, gdyby pan chciał zadzwonić... - Luca poruszył się niespokojnie i spojrzał we wsteczne lusterko. Mila kazała mu nie wspominać przy Caterinie, jakiego rodzaju zlecenie otrzymał Nikołaj.
- Próbowałam zadzwonić do Mili, jak tylko wylądowaliśmy... - powiedziała, łapiąc w lusterku jego spojrzenie.
- Siedziała z tym chłopakiem od śledzenia całą noc. Prosiliśmy, żeby się choć trochę zdrzemnęła, ale... - zawahał się – Rano przemyciliśmy jej tabletkę nasenną w kawie.
- Jesteście niemożliwi! - westchnęła, ale w jej głosie słychać było bardziej troskę niż gniew.
- Ja was chyba zamorduję! - Fabio pokręcił głową z dezaprobatą – Wyjeżdżam na chwilę i proszę bardzo!
Nie miał jednak okazji dalej narzekać, bo właśnie dojeżdżali do bramy, która otworzyła się przed nimi tak, że nie zwalniając wjechali na teren posiadłości. Po chwili zatrzymali się przed głównym wejściem.
- Pójdę zajrzeć do Mili – Caterina nachyliła się do męża i musnęła delikatnie jego usta.
- Idź skarbie, Concetta zajmie się bagażem – pomógł jej wysiąść, jakby w obawie, że się potknie.
- Panie De Luca, skoro dottoressa odeszła... - Luca przełknął głośno ślinę – Sprawa jest poważniejsza, niż powiedziałem. Nikołaj ma zlikwidować Stefano. Takie dostał zlecenie, a najgorsze, że nie wiemy, czy tylko on jeden.
- O, kurwa! - Fabrizio potarł palcami brodę – Co jeszcze?
- Nie możemy ustalić, gdzie jest bank, a Stefano jest poza zasięgiem od czterech godzin.
Caterina przywitała się szybko z Pietro i Andreą, i nie zwlekając udała się do części domu zajmowanej przez Stefano i Milę. Te ostatnia zastała w łóżku. Spała niespokojnym snem i na dźwięk otwieranych drzwi usiadła gwałtownie. Przedstawiała dość żałosny widok, blada z podkrążonymi oczami, w pomiętym ubraniu.
- Caterina? Boże, która jest godzina? - Mila zamrugała szybko, starając się przywrócić zmęczonym oczom ostrość widzenia.
- Spokojnie – usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na przyjaciółkę ze współczuciem – Jest chyba ósma.
- Zasnęłam... O kurde, chyba na trzy godziny... Muszę się pozbierać – spróbowała wstać, ale zakręciło jej się w głowie.
- Poczekaj. Luca mówił, że na razie i tak Stefano jest poza zasięgiem...
Mila jęknęła żałośnie i ukryła twarz w dłoniach, ale po chwili spróbowała się opanować. - To tylko tak – szepnęła.
- Mila, wiem, co się dzieje – Caterina spojrzała na nią z politowaniem – Luca dwoił się i troił, ale nie byłoby takiej paniki, gdyby nie chodziło o poważne zagrożenie.
- Caterina, nie powinnaś się tym zajmować – spojrzała wymownie na jej brzuch – Przepraszam, że w ogóle cię w to wciągnęłam...
- Nie ty, tylko Kita – przerwała jej – Tylko ani słowa mojemu mężowi, bo wpadnie w panikę. Już nawet zaczął przebąkiwać o zwolnieniu z pracy na ten czas – pokręciła głową, wznosząc w górę oczy – Powiedz mi lepiej, jak się trzymasz?
- Och, Cateri', tak strasznie się boję – zwiesiła głowę, by ukryć łzy – On jest zdany na człowieka, którego ta suka wynajęła, żeby go... - głos jej się załamał. - Ale najgorsze jest to, że chyba wiem, dlaczego tam pojechał! To wszystko z mojego powodu!
- Ćśśś, nie mów tak. On na pewno wie, co robi. - Caterina pogładziła opadające na ramiona Mili kasztanowe loki. - Weź prysznic i idź do chłopaków, a ja zarządzę jakieś śniadanie. Co prawda, u mnie jest jakaś trzecia po południu, ale przespałam prawie cały lot, więc mogę zjeść jeszcze raz.
Sama jej obecność dodała Mili nieco otuchy. Wygramoliła się niezdarnie z pomiętej pościeli i powlokła do łazienki.
Kiedy wymyta i przebrana w czysty strój, wspinała się do części biurowej domu, przyłączył się do niej zapach świeżego pieczywa i kawy. Ze zdziwieniem odkryła, że burczy jej w brzuchu. W pokoju panowało nerwowe napięcie, ale od razu było widać, że wszyscy są w nieco lepszych humorach niż w nocy.
- Cześć wszystkim. Co jest? - zaczęła niepewnie.
- Twoje szczęście się odezwało – Franco mrugnął do niej przyjaźnie – Przysłał nam maila z SMS-ami Zawads..., no, tego złamasa i młody znalazł tam kod z banku.
- Z jakiego? - tętno podskoczyło jej chyba do stu.
- Zaraz będziemy wiedzieć. Zjedz coś.
- Potem.
- Teraz! Potem możemy nie mieć na to czasu.
Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie. Słowa Franco napełniały jej serce nadzieją. Wzięła rumianą bułeczkę z ogromnego kosza nakrytego białą serwetką i odkryła spodeczek na jednej z dużych filiżanek z grubej porcelany. Cappuccino już ostygło, ale pianka jeszcze się trzymała. Tak uzbrojona podeszła do Ondrasza i Luki siedzących zgodnie przy zastawionym sprzętem biurku.
- Szwajcaria... - rzucił nagle Ondrasz. W jego głosie słychać było niedowierzanie. - W tamtych dokumentach nie było nawet jednego przelewu do Szwajcarii! Co za sukinsyn!
Wyglądało na to, że wcześniejszy brak powodzenia w poszukiwaniach potraktował jak osobistą porażkę.
- Wiesz z jakiego banku, albo chociaż miasta? - Luca zareagował natychmiast – Dzień dobry. Lepiej wyglądasz – przywitał Milę.
- To jest generowane centralnie, więc na miasto bym nie liczył, ale na nazwę... - Ondrasz przebiegał sprawnymi palcami po klawiaturze swojego laptopa. - Daj mi chwilę.
Dopiero teraz zauważyła, że obaj z Luką byli naprawdę niewyspani, a kosz obok biurka pełen był puszek po napojach energetycznych.
- Swiss National Bank! Ma oddziały wszędzie, Genewa, Zurych... Kurwa, uwielbiam, jak coś ma w nazwie „Narodowy”. - gderał Ondrasz, przeglądając szybko przesuwająca się listę oddziałów w różnych miastach i miasteczkach. - Ale... bingo! Nie ma oddziałów w Europie! Nigdzie poza Szwajcarią!
- To chyba dobrze...? - Mila starała się zmusić swój mózg do wysiłku.
- Dobrze? - Luca rozciągnął usta w uśmiechu – To fantastycznie! Żeby podjąć pieniądze, trzeba się dostać do Szwajcarii, a do tego potrzebny jest paszport.
- A Łucja go nie ma – dokończyła Mila i wepchnęła do ust resztkę bułeczki.
- Nie rozumiem tylko, co on robił tym kodem? Nie przelał pieniędzy na żadne ze swoich kont. Chyba, że coś opłacił... coś bez rachunku... - zastanawiał się głośno Luca.
- Nikołaj dostał przelew gotówki – przypomniała mu.
- Kiedy dostał tego SMS-a? - odwrócił się w stronę drugiego laptopa i zaczął czegoś gorączkowo szukać – W dniu, kiedy cię porwali. - odpowiedział sobie na głos – W dniu, kiedy zatrzymali mu paszport.
- Może ma konto jeszcze w jakimś banku w Europie, o którym nie wiemy? Może w Wiedniu? - weszła mu w tok myślenia.
- Musiałoby być na kogoś innego – wtrącił Ondrasz – bo jego sprawdziłem.
- Na Łucję? Kita mówił, że zniknęła z pieniędzmi narzeczonego – Mila pochyliła się i wbiła wzrok w ekran komputera.
- Facet i jego kobieta tracą paszporty, on natychmiast robi jakąś operację na tajnym koncie, ona jest bez pieniędzy, a w każdym razie nie ma ich wiele... - Luca podsumował wszystko jeszcze raz.
- On ją odciął od kasy – usłyszeli za plecami. Wszyscy natychmiast się odwrócili do Fabia, który podszedł do nich cicho jak kot – Rozmawiałem właśnie z porucznikiem Kitą. Wygląda na to, że to zlecenie, to jej własna inicjatywa. Zawadzki wie, że może liczyć tylko na siebie. Nie puścił pary z gęby na temat pieniędzy, ale informacja, że Łucja dotarła do Wiednia trochę go wytrąciła z równowagi. Kita jest skłonny dużo dać za odnalezienie tego konta.
- Kita? - Mila zareagowała pierwsza. Ze wszystkich obecnych najlepiej znała porucznika i miała okazje się przekonać, że co prawda był skłonny nieco naginać przepisy, ale zrobił na niej wrażenie uczciwego. Stefano także mu ufał. Na swój sposób, oczywiście.
- Nie osobiście on, ale jego przełożeni. Za tym biznesmenem stoją ważni politycy i odnalezienie tych pieniędzy jest tak samo ważne dla policji, jak dla nas, choć z różnych powodów – zawiesił głos, żeby dać im czas na zrozumienie tego, co chciał im przekazać – Jakie mamy szanse? - zwrócił się do Ondrasza.
- Żadnych – przyznał, zażenowany tym stwierdzeniem – Facet był ostrożny, a zna się na tym, co robi, albo ktoś mu doradzał. Nieprzypadkowo wybrał bank, który nie ma oddziałów w Europie. Tam trzymają pieniądze od czasów wojny. Żeby cokolwiek zrobić, musimy pokazać w banku dokumenty albo użyć hasła, jeśli takie jest, albo dogadać się z tym biznesmenem.
- Nie dogadamy się z nim – W głosie Fabia zabrzmiała frustracja – Nawet jeśli zgromadzę taką gotówkę, on wie, że nie wyciągnę go z więzienia. Jego jedyną nadzieją jest chronienie teko konta, jak oka w głowie. Łucja jest dla niego takim samym zagrożeniem, jak dla nas.
- Dlaczego ona się boi Stefano? - spytała Mila. Wszystko wydawało jej się logiczne, poza tą jedną zależnością.
- To nie ma znaczenia, a w każdym razie nie jest najważniejsze. - Fabio wbił poważne spojrzenie ciemnych oczu w Milę - Musimy porozmawiać w cztery oczy – powiedział powoli.
Wiedziała doskonale o czym chciał z nią mówić. Wiedziała również, że nie jest przekonany do tego, co chciał jej zaproponować. A czy ona była? Szwajcaria, to nie Argentyna, ale w przypadku odkrycia oszustwa, z pewnością ich wymiar sprawiedliwości też potrafił dać się we znaki. Na myśl o więzieniu zrobiło jej się zimno. Niedawno doświadczyła zamknięcia i nie było to przyjemne. Doświadczyła też przemocy i choć Szwajcaria jawiła jej się jako kraj cywilizowany, przecież nie miała pewności, czy więzienia były równie cywilizowane. Ale stawką było życie jej ukochanego. Co znaczyła groźba więzienia w porównaniu z życiem bez niego? Co to w ogóle byłoby za życie? Była jak księżyc świecący blaskiem odbitym od słońca. Jeśli jej słońce zgaśnie, co pozostanie?
- Mila - Fabio otworzył przed nią drzwi swojego gabinetu – Wiesz, że nie mamy czasu na szukanie kogoś innego...
- Wiem – na jej zmęczonej twarzy pojawił się smutny uśmiech – Tyle razy prosiłam los, żeby pozwolił mi się w jakiś sposób zrewanżować za tę miłość... - Jej oczy zalśniły od łez.
- Nie zostawimy cię bez opieki, ale i tak dużo ryzykujesz – Fabio westchnął ciężko – Naprawdę nie ma innego sposobu. Musisz wejść do tego banku.

W lichym, skleconym z cegieł i gliny baraku panował nieprzyjemny zaduch. Lekkie powiewy przesyconego wilgocią wiatru poruszały brudnymi szmatami, zawieszonymi w maleńkich okienkach. Drewniana konstrukcja dachu nie runęła chyba tylko dlatego, że pokrycie stanowiło lekkie poszycie z trzciny, a nie blacha, jak w większości tego typu zabudowań, wchodzących w skład pobliskich slumsów. Jednak budynek znajdował się w pewnym oddaleniu od pozostałych i sprawiał wrażenie niezamieszkałego. Drzwi składały się z kilku odrapanych desek i nie miały zamka, ani nawet skobla.
Przed barak wyszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich, opalony, krótko przystrzyżony i potężnie umięśniony miał na sobie europejski strój, drugi w tradycyjnym tajskim stroju, składającym się z szerokich białych spodni i dłuższej koszuli, ukłonił się i wyciągnął dłoń po zwitek banknotów. Otrzymawszy go, przeliczył szybko i ukłonił się pierwszemu z wyraźnym zadowoleniem.
- A to, za milczenie – „Europejczyk” podał tajowi drugi zwitek – Nigdy cię tu nie było. Nie znasz mnie, a ja ciebie – ukłonił się Tajowi.
- Nie mam pojęcie, kim pan jest – wyrecytował tamten. Z cienia za budynkiem wyciągnął nieco zdezelowany rower i pospiesznie się na nim oddalił.
Stefano patrzył przez chwilę za odjeżdżającym, po czym odetchnął kilka razy, jakby chciał przeczyścić płuca i wszedł do baraku.
- Jak nasz klient? - zwrócił się do siedzącego na jednej z dwóch skrzynek po owocach Nikołaja.
- Budzi się – w półmroku błysnęły białe zęby obnażone w drapieżnym uśmiechu – To chyba nie będzie przyjemne przebudzenie?
- Mam taką nadzieję.
Stefano podszedł do rzuconego w kąt pomieszczenia materaca. Leżał na nim potężnie zbudowany mężczyzna o ciemnej skórze, wskazującej na jego mieszane pochodzenie. Ręce miał skrępowane eleganckim, skórzanym paskiem przytwierdzonym do wystającego z muru kawałka drutu. Spodnie od piaskowego garnituru spuszczono poniżej kolan, tak, że odsłaniały białe bokserki, zsunięte do połowy pośladków. Po uważniejszym przyjrzeniu się można było zauważyć duży tatuaż zaczynający się u dołu pleców i schodzący aż na pośladki, i składający się prawie wyłącznie z liter.
Mężczyzna poruszył się niespokojnie, naciągając pasek, krepujący nu ręce. Otworzył oczy i zamrugał gwałtownie, próbując przezwyciężyć ciężkość powiek.
- Radzę leżeć na boku – Stefano przykucnął tak, żeby mężczyzna mógł zobaczyć jego twarz – To niezdrowo upijać się z nieznajomymi – jego prawie dobrotliwa uwaga nie licowała z sytuacją.
- O kurwa! - Do leżącego powoli zaczynało docierać, że jest związany – Czego chcesz? - warknął, próbując się podciągnąć i uwolnić ręce. Okazało się jednak, że również jego kostki zostały obwiązane i przytwierdzone do przeciwległej ściany.
- Sprawiedliwości – odparł spokojnie Stefano.
- Chcesz kasy? - Mulat wbił w twarz Stefano ponure spojrzenie
- Nie. Czy ja coś mówiłem o pieniądzach? - Stefano wzdrygnął się z obrzydzeniem. - Cos ci opowiem... - zawiesił głos i spojrzał na Nikołaja z wahaniem.
- Chcesz, żebym wyszedl? - spytał tamten.
- Nie, zostań. Lepiej mnie zrozumiesz, kiedy poznasz moje motywy. - Odwrócił się do leżącego i przyklęknął na jedno kolano – Była sobie dziewczyna, wesoła jak sikorka piętnastolatka. Właśnie wchodziła w życie, przeżywała pierwszą młodzieńczą miłość, przetrwała w Dubrowniku wojnę i miała nadzieję na szczęście, ale pewnego dnia dopadło ją dwóch zboczeńców. Nosili mundury armii, która miała jej zapewnić bezpieczeństwo, więc nie uciekała...
W miarę, jak opowiadał, jego ton stawał się coraz bardziej zimny i złowrogi. Z twarzy Nikołaja również zniknął uśmiech.
- ...Widzisz, ona jest teraz ze mną i postanowiłem, że dam jej w prezencie wasze fiuty – zakończył Stefano, z satysfakcją obserwując, jak twarz jego słuchacza tężeje – Ale ona jest dobra i nie chce was okaleczać ani zabijać. Jej wystarczy, że pójdziecie do więzienia.
- Zapłacę ci – wykrztusił Mulat.
- Na ile wyceniasz jej krzywdę? - Stefano zaśmiał się gorzko – Na ile wyceniasz krzywdę innych? Przecież nie była jedyna.
Mężczyzna milczał, w napięciu obserwując twarze swoich oprawców.
Stefano wstał, wyjął z kieszeni telefon i zrobił zdjęcie pleców leżącego. Błysk lampy rozjaśnił na chwilę wnętrze baraku.
- Czytaj! - podstawił Mulatowi ekran pod nos.
- I like to fuck young white ass, fuck my ass if you want! - odczytał nie bez trudu i spojrzał na Stefano ze zgrozą. - To tatuaż? - wykrztusił z niedowierzaniem.
- Najprawdziwszy. W tutejszych więzieniach tatuaże są w modzie – rzucił w odpowiedzi.
- Nie zrobisz tego! Mam przyjaciół...
- Jeśli nie on, to ja – wtrącił się nagle Nikołaj – Tylko ja jednak najpierw wyrwę ci fiuta – dodał mściwym tonem.
Zachowanie Nikołaja było dla Stefano zaskoczeniem. Jak dotąd, jego towarzysz był wzorem opanowania i spokoju.
- Myślę, że już czas odstawić naszego przyjaciela do hotelu – Stefano skinął Nikołajowi głową i spokojnie obserwował, jak ten otwiera niewielkie blaszane pudełko, wyjmuje z niego strzykawkę z przeźroczystym płynem i zbliża się do leżącego.
- Ty skurwielu, dorwę cię jeszcze! Pożałujesz, że mnie znalazłeś! - Mulat szarpał się, uniemożliwiając Nikołajowi wbicie igły – Nie odpuszczę ci, póki żyję!
- Nie kuś – wysyczał Stefano, siadając na gołych umięśnionych udach szarpiącego się mężczyzny – Mam taką ochotę cię zabić, że aż mi głupio.
- Miłych snów – Nikołaj sprawnie wkłuł się w żyłę pod kolanem i nacisnął tłoczek strzykawki. Po niespełna minucie w baraku zapanował spokój.
Dopiero teraz Stefano podniósł głowę i utkwił w Nikołaju uważne spojrzenie.
- Mam trzynastoletnia córkę – wycedził tamten przez zęby i nie poruszając więcej tego tematu zajął się uprzątaniem śladów ich bytności w baraku.
Po niespełna czterdziestu minutach zaparkowali samochód na tyłach eleganckiego hotelu. Z cienia wysunęła się odziana w hotelowy uniform postać i przyciągnęła do samochodu wózek na brudną bieliznę.
- Pomóż nam Tan – rzucił do niego Stefano - Gdzie jest kamera?
- Była – młody Taj wskazał głową zwisające ze ściany szczątki kamery przemysłowej – Chłopcy grali w piłkę – wyszczerzył zęby.
Po chwili Nikołaj wraz z Tanem popchnęli ciężki wózek w stronę windy towarowej, a Stefano okrążył budynek hotelu i wszedł do niego głównym wejściem. Wziął z recepcji klucz do „swojego” pokoju i bez pośpiechu ruszył do windy. Nawet, jeśli na korytarzu były ukryte kamery, nikt nie powinien zwrócić uwagi na sprzątacza z wózkiem. Otworzył drzwi do pokoju i wszedł do środka. Odszukał walizkę Mulata i pod warstwą podszewki przykleił rządek maleńkich torebeczek wypełnionych białym proszkiem. Następnie wyjął jeszcze jedną, rozerwał ją i usypał na stoliku dwa równiutkie rządki. Obok położył kilka poskręcanych banknotów. Z korytarza dobiegł go szmer przyciszonej rozmowy. Podszedł do drzwi i lekko je uchylił na widok dwóch znajomych postaci.
Prawie kończyli, kiedy komórka w kieszeni Stefano zaczęła wibrować. Wyjął ją i spojrzał na wyświetlacz.
- Twoja kobieta? - głos Nikołaja zabrzmiał dziwnie łagodnie.
- Tym razem nie – westchnął, wiedząc, że za chwilę musi oddzwonić do Fabia – Ale powinniśmy pogadać o tej drugiej sprawie.
- Też tak myślę – zasępił się Nikołaj – Im szybciej, tym lepiej. Zakładam, że nie zamierzasz umierać – dodał.
- Dobrze założyłeś – zgodził się Stefano – Nie zamierzam.
- A dla niej?
- Nie ma rzeczy, której nie zrobiłbym dla niej – Na twarzy Stefano pojawił się tęskny uśmiech – Ale więcej pożytku będzie miała ze mnie żywego. - Sama myśl, jak mogliby spożytkować jego żywotność, przyprawiła go o przyjemny dreszczyk.
- Podziwiam to, co zrobiłeś – Nikołaj spojrzał mu w oczy – Ja nie zrobiłem tego dla matki Nadii...
Stefano czekał.
- Nie ożeniłem się z matką mojej córki, więc poszukała sobie nowego faceta. Zginęła w wypadku. Prowadził po pijanemu, co w Rosji nie jest czymś wyjątkowym – powiedział z goryczą – Nadia mieszka ze mną i moją żoną. Czekam na drugie dziecko.
- Masz niebezpieczną pracę – Stefano zdawał się powoli rozumieć, czego on niego chciał Nikołaj – Tak, jak ja.
- Taaak... Ktoś w końcu musi zginąć.- Nikołaj ściągnął lateksowe rękawiczki – Spadajmy stąd. Tan pewnie już odjechał.
- Chodźmy na drinka. Dają tu w barze świetną Pina-Coladę – Stefano również ściągnął rękawiczki. Wziął obie pary, zwinął w ciasny kłębek i wcisnął do foliowego woreczka. Następnie do jeszcze jednego i dopiero tak zabezpieczone schował do kieszeni.
Wyszli, zamykając za sobą cicho drzwi. Stefano wyciągnął z tylnej kieszeni spodni komórkę. - Wychodzimy – zakomunikował i rozłączył się.
Zeszli do baru. Po drodze Stefano wysmarkał głośno nos i schował chusteczkę do kieszeni, by po chwili wcisnąć ją do worka ze śmieciami, który pokojówka właśnie miała zamiar zawiązać. Posłał jej przepraszający uśmiech. Odpowiedziała mu uśmiechem i spuściła wzrok.
Dopijali właśnie swoje drinki, kiedy w drzwiach pojawiło się czterech poważnych ludzi w garniturach, przypominających mundury. Od razu skierowali się do recepcji. Na spotkanie wyszedł im jeden z wyższych rangą menadżerów i natychmiast poprowadził ich do windy, starając się za wszelką cenę uniknąć zaciekawionych spojrzeń gości.
- Możemy iść – Stefano położył przed barmanem dwa banknoty.
Wyszli bez pośpiechu i pokonawszy jakieś pięćdziesiąt metrów, usiedli w restauracji, z której mieli widok zarówno na główne wejście, jak i na podjazd na tyły hotelu. Zamówili talerz szaszłyków z mocno przyprawionego mięsa i piwo. Nie musieli długo czekać. Wkrótce pod tylne wejście podjechał samochód policji.
- Skąd ten pomysł z tatuażem? Czyżbyś był wielbicielem skandynawskich kryminałów? - Nikołaj sięgnął po swoją szklankę i upił spory łyk chłodnego napoju.
- Można tak powiedzieć. Na szczęście moja dziewczyna nie ma za sobą aż tak traumatycznych przejść. Chociaż, nie miała lekko.
- Ożenisz się z nią?
- Jeśli przeżyję...?
Zapanowało milczenie, przerywane tylko chrupaniem dwóch potężnych szczęk i odgłosami przełykanego piwa. Nikołaj odezwał się pierwszy. - Dałem jej 24 godziny. Może popełni błąd?
- Może już popełniła? - Stefano wyciągnął telefon i wybrał ostatnie nieodebrane połączenie.
Nikołaj spojrzał na niego zaskoczony. Stefano nie odszedł od stolika, pozwalając, by słyszał całą jego rozmowę, a przecież nie mógł mieć pewności, co do jego znajomości włoskiego.
- Fabio? Przepraszam, ale nie mogłem rozmawiać. Co macie? - spytał, a potem słuchał przez dłuższą chwilę.
Fabio streścił mu, co udało im się ustalić, po czym przeszedł do najmniej przyjemnej części rozmowy. Reakcja Stefano była do przewidzenia.
- Nie mieszaj w to Mili – poprosił łagodnie.
- Stefano, zanim ci ją oddam do telefonu, chcę, żebyś przemyślał dwie sprawy. Po pierwsze, nie mamy czasu na szukanie innego rozwiązania. - W głosie Fabia wyraźnie słychać było frustrację – A po drugie... Wiem, jak to jest żyć ze świadomością, że nie zrobiło się dla ukochanej osoby wszystkiego, że czegoś się zaniechało...
- Fabio! - Znał motywy przyjaciela, wiedział, że ma rację, a mimo to, nie był gotów się z nim zgodzić.
- Nie przerywaj mi. Zanim zaczniesz ją straszyć konsekwencjami, przyjmij do wiadomości, że już podjęła decyzję, i że będzie potrzebowała dużo siły. Nie zostawimy jej samej, Luca i Franco będą tuż za nią. Jeśli będzie trzeba, użyję swoich kontaktów...
- Daj mi ją – Głos Stefano był pełen bólu – Sikorko – szepnął, słysząc w słuchawce jej przyspieszony oddech – Moja mała sikorko...
Spojrzał na Nikołaja błagalnie. Nie chciał, by ktokolwiek był świadkiem tej rozmowy.